To jeden z najtrudniejszych i najbardziej wymagających ultramaratonów na świecie. Jest on wymysłem jednego człowieka- dr.Rajata Chauhana charyzmatycznego dyrektora i głównego organizatora biegu, na co dzień właściciela wziętej kliniki medycyny sportowej i rehabilitacji w New Delhi.
Dr Rajat postanowił sprawdzić granice ludzkich możliwości i umiejscowił bieg w Himalajach. Wytyczył dystans 222 km, na wysokości 3200-5360 mnpm w pięknej krainie Ladakh.
Trasa przebiega przez dwie przełęcze: Khardung La i Wari La w północnych Indiach tuż przy granicy z Pakistanem i Chinami, rzut kamieniem od Karakorum. Należą one do najwyżej położonych-okresowo przejezdnych (latem) dla ruchu motoryzacyjnego przełęczy świata. Warunki pogodowe, które mogą wystąpić w czasie biegu oscylują od -10 do +40 st.C, a wartość dostępnego tlenu w powietrzu atmosferycznym sięga poniżej 40% w porównaniu do poziomu morza.
Na to wszystko dał chętnym śmiałkom 60 godzin, przy czym restrykcyjne limity czasowe dotyczą głównie pierwszej połowy trasy. W tym roku pod koniec lipca odbyła się IV edycja tego biegu. Aby dostąpić zaszczytu bycia tym chętnym śmiałkiem należy pokazać swoje CV w zakresie biegów ultra ,a także w 300 słowach opisać czym dla ciebie jest bieganie.
Jak się później okazało tylko co trzeci chętny otrzymuje od dr.Rajata zaproszenie do udziału w tym niezwykłym wydarzeniu. Do tej pory w 3-ch poprzednich edycjach do mety dotarło tylko 10-u zawodników z 20-u,którzy stanęli na starcie. W tym roku dyrektor biegu zaprosił 9 osób, w tym po raz pierwszy Polaków-Zbigniewa Malinowskiego z Kołobrzegu i niżej podpisanego Dariusza Jacka Łabudzkiego z Sandomierza.
Ponadto w gronie wybrańców znalazło się dwoje Amerykanów, Japończyk, Duńczyk, Australijczyk, Francuz oraz przedstawicielka gospodarzy. Ostatecznie Francuz i Australijczyk z różnych przyczyn nie dojechali. I tak na starcie stanęła siódemka zawodników ,w tym dwie kobiety.
Podejście na Nanga Sago 5776 mnpm
Od lewej Dariusz Łabudzki, Dr. Rajat Chauhan, Zbigniew Malinowski, Bartek Łabudzki
Nasza wyprawa w Himalaje rozpoczęła się od Kaszmiru-legendarnego, a obecnie dość niebezpiecznego regionu Indii. Zaplanowaliśmy tam pierwszy etap aklimatyzacji.
Oprócz mnie i Zbyszka w przedsięwzięciu wziął udział mój syn-Bartek Łabudzki ,który był dla nas nieocenioną pomocą głównie w zakresie porozumiewania się (mówi dobrze po angielsku),a w czasie biegu znakomicie spisał się w roli supportu.Z założenia każdego dnia osiągaliśmy coraz większą wysokość. Począwszy od 2500 mnpm w Pahalgamie, przez 4150 mnpm w Gulmargu.
Następnie wspinaliśmy się kilkakrotnie ponad 4000 mnpm w czasie karkołomnej i elektryzującej podróży jeepem przez Himalaje ze Srinagaru do Leh (440 km w 14h-patrz Discovery Channel-najbardziej niebezpieczne drogi świata).Leh- stolica Ladakhu- przez następny tydzień był naszą bazą wypadową w drugim etapie aklimatyzacji. W tym czasie na przemian wychodziliśmy na wycieczki w góry i podróżowaliśmy po okolicy samochodem osiągając wysokości ponad 5000 mnpm.
Na 3 dni przed startem, po ponad 10-godzinnej wspinaczce zdobyliśmy górujący nad okolicą szczyt Nanga Sago-5776 mnpm, skąd zachłystywaliśmy się widokiem na pobliskie Karakorum, z majestatycznym masywem K2- drugim szczytem Ziemi na czele.
Na trasie La Ultra
Razem z nami, każdy na swój sposób, aklimatyzowali się pozostali uczestnicy biegu – zarówno biegacze jak i hinduscy wolontariusze oraz organizatorzy. Nad wszystkim czuwał dr Rajat.
Mieszkaliśmy w większości w jednym pensjonacie, razem spożywaliśmy posiłki (wyłącznie wegetariańskie),a w wolnych chwilach poznawaliśmy siebie nawzajem.
Z pobytu tego na pewno zapamiętamy „złote myśli” doktora np. jeśli się nudzisz to lepiej umrzyj, albo: daj co masz, a przekonasz się, że masz więcej, albo : przegrywanie to nie przestępstwo, ale brak wysiłku nim jest. Po 10 dniach pobytu byliśmy gotowi do startu. Nastąpił on 22-go lipca o godzinie 0,02 i 22 sek. Pierwsze 63 km-cały czas pod górę od 3200 mnpm w dolinie Nubry do 5360 mnpm na Khardung La. Po drodze na 48 km w North Pullu w limicie czasu 7h nie mieszczą się obie kobiety (brakuje im tylko 6 min.) i zgodnie z regulaminem dyrektor zdejmuje je z trasy. Zostało nas tylko pięciu-z przodu Alex Kaine z USA, a za nami Duńczyk Ole Albertsen i Japończyk Ryoichi Sato. My cały czas trzymamy się razem. Na przełęczy mamy ok. 1.5 godz. zapasu w stosunku do drugiego limitu czasu -11h .Duńczyk i Japończyk balansują na krawędzi, ale ostatecznie mieszczą się w limicie i podążają za nami. Tam, gdzie poprzedniego dnia panowały warunki zimowe natrafiamy na piekące słońce, które mocno daje się nam we znaki.
Na szczęście teraz przed nami trasa wiedzie głównie w dół-celujemy w 102 km, gdzie w naszym pensjonacie znajduje się punkt kontrolny. Planujemy tam dłuższy odpoczynek. Jest wczesne popołudnie i mocno grzeje-postanawiamy na 3 godziny zaszyć się w cieniu naszego pokoju i próbować zasnąć, co wcale nie było trudne.
Bartek czuwa, aby obudzić nas o czasie. Amerykanina dopadła choroba wysokogórska i też odpoczywał. Ole i Ryoichi postanawiają nie korzystać z dłuższego postoju. O zachodzie słońca lekko odświeżeni ruszamy do dalszej walki.
Na półmetku mamy ponad 4 godziny zapasu i wchodzimy w drugą noc. Jest pełnia-teraz tylko 40 km doliną Indusu. Gdzieniegdzie majaczą światełka nielicznie napotykanych po drodze wiosek, a w oddali w brzasku księżyca rysują się śnieżne kopuły himalajskich szczytów.
Wszystko jest piękne tylko zmęczenie narasta. Ale nie tylko u nas-najpierw wyprzedzamy Ryoichiego, a po następnych kilku kilometrach dochodzimy Olego, który wyraźnie opada z sił. Dodajemy mu animuszu i podążamy dalej-byle do przodu. Nad ranem ponownie przeprawiamy się przez Indus.
Teraz chyba najtrudniejszy odcinek-wspinamy się na drugą przełęcz-Wari La. Niekończące się serpentyny, księżycowe krajobrazy, od czasu do czasu mijamy się z niemieckimi turystami rowerowymi, którzy chcą osiągnąć ten sam cel-są lekko zszokowani naszym wyczynem. Pod przełęczą, ale już na nawrocie spotykamy Alexa, który wyraźnie odzyskał siły i już zbiega w kierunku mety. Wkrótce i my osiągamy 5303 mnpm. Do mety pozostało 32 km. Ale, żeby nie było za łatwo znowu przypomina o sobie słońce, które niemiłosiernie smaga nas swoimi promieniami.
Próbujemy zbiegać, ale zmęczone stopy odmawiają posłuszeństwa. Przechodzimy do szybkiego marszu, skrupulatnie odcinamy każdy pokonany kilometr. Po raz ostatni spotykamy się z Ole ,a nieco później z Ryoichim, którzy w tej spiekocie muszą jeszcze wyjść na przełęcz. Serdecznie się pozdrawiamy-machamy do japońskiej telewizji i napieramy-byle w dół. Kolejny zachód-nasi supporterzy zagrzewają nas do boju-jeszcze tylko kilka kilometrów i upragniona meta.
W końcu finiszujemy-z polskimi flagami po trwającej 44 godziny i 42 minuty bitwie dobiegamy do celu i zwyciężamy .Każdy bowiem kto ukończy ten bieg jest zwycięzcą. Alex „złamał” 40 godzin i był 5 godzin przed nami. Ole dobiegł jako 4-ty i był 5 godzin za nami, a Riyochi… 2 minuty za Ole.
IV edycja La Ultra The High przeszła do historii.
Ciąg dalszy nastąpi-w tym roku na Spartathlonie, a w przyszłym w Dolinie Śmierci na Badwater.
A doktorowi Rajatowi już chodzi po głowie pomysł biegu na 333 km…
Dariusz Jacek Łabudzki
Panowie – brak słów – OGROMNY SZACUN !! i PODZIEKOWANIA !!
Niesamowity bieg, gratuluję sukcesu i dziękuję za opis.
Przychodzi mi do głowy tylko jeden komentarz. Widziałem go na Youtube pod jednym z filmów o Badwater :
„These people are retarded”.
Wybaczcie.
..dla mnie właściwym określeniem jest AMAZING….
Wspaniale!! Gratulacje za ten niesamowity wyczyn!!
Brawo Panowie czapki z głów przed Wami !