Grand Prix Krakowa w biegach górskich

Dobry Panie Boże, znowu zieeeh, ciąąągnę, dziękuję Ci! Podniosłem się po kontuzji. Po takim pięknym lecie przyszła sroga jesień. Musiałem odpuścić swoje ulubione zawody w Lasku Wolskim: Grand Prix Krakowa w biegach górskich. Pierwsze i drugie. Trzeci bieg, 10 stycznia już z udziałem niżej podpisanego.

Ależ radość! To samo, znaczy, co zawsze. Czyli od rana deszcz, deszcz ze śniegiem. Po kilku dniach mrozów, oczywiście, to co zazwyczaj: lekka pokrywa gdzieniegdzie śniegu, liście z błotem rozmiękłym pod spodem, zimno, mgła i – co najbardziej dołujące w tym wszystkim – krakowski smog, który dławi oddech. Na wszelki wypadek nie sprawdzałem poprzedniego dnia jakie są prognozy. Po co mi to? Mam już swoje lata, w Himalaje się nie wybieram. To, co ma nadejść, przyjdzie swoim torem.

i28

Ależ trema. Przygotowując się do pierwszego startu w cyklu, wywichnąłem sobie staw skokowy. Kilka dni przed biegiem. Straciłem cały prawie dzień na SORze. Wysłuchałem swego. Była wtedy niedziela czy święto, więc obdarzono mnie litanią wszelakich mądrości życiowych i utyskiwań: najpierw pielęgniarki a potem jaśnie pan doktor dyżurujący. Potem próbowałem się zarejestrować do zusowskiego ortopedy w naszym pięknym mieście ze „szpitalnym wypisem” w dłoni. Cóż, najbliższe terminy – wiosna 2016. Oczywiście za 150 PLN pan doktor zawsze ma otwarte ręce w geście powitania.

W związku z tym, nie ma co się dziwić, że nie poszedłem już do żadnego lekarza. Zdjąłem szynę gipsową i zacząłem walczyć. Masaże, ćwiczenia, okłady. Okłady, ćwiczenia. Opuchlizna nie chciała schodzić długo. Wróciłem do pierwszych treningów w grudniu. W okolicach Bożego Narodzenia udawało się już przebiec koło 10 kilometrów, ale na grudniowy start – też jeszcze się nie odważyłem.

IMG_0164

Kto biegł kiedykolwiek na trasie w Lesie Wolskim, domyśla się dlaczego. Bieg ścieżkami leśnymi w zimie, w deszczu, lodzie czy śniegu nie należy do najłatwiejszych. I mocno też dobija poczucie, że wszyscy jakoś w tym Krakowie okropnie się spieszą. Działa to mocno deprymująco na osoby gorzej przygotowane. A ja do takich na pewno się zaliczałem. W grudniu. W styczniu niestety jeszcze też.

IMG_0658

Ale nie wytrzymałem. Bo to jest jakaś magia, owo bieganie w Lasku Wolskim. Trzeci sezon. Najlepiej chyba poszło mi w pierwszym. Mam swoje małe priorytety: zmieścić się w klasyfikacji generalnej w swojej kategorii (nie jesteśmy, panowie po 50. na szarym końcu!) w czołówce. Najlepiej w pierwszej 5. Nigdy mi się to nie udało: w sezonie 2013/2014 byłem szósty. W sezonie 2014/2015 – podobnie. Teraz miało być lepiej… Nie będzie! W krakowskich wyścigach walczę już dla swojej satysfakcji: kto bowiem nie wystartuje w czterech przynajmniej biegach, nie jest brany pod uwagę w klasyfikacji. A ja dwa z pięciu, musiałem odpuścić. Nie mówiąc o czasie już zupełnie: kiedyś udawało mi się tu biegać w godzinę i kilka minut. Tym razem doczłapałem w ponad godzinę i minut 11.
Starość?

Nie wiem jak z wami, koleżanki i koledzy, zmagający się ze sobą w wysokich kategoriach wiekowych, ale, jeśli chodzi o mnie, spada na mnie często pytanie o to, co dalej. Nie tylko z bieganiem… Ale może rozmawiajmy o bieganiu. Tak będzie lepiej.  Bo nie ma co ukrywać: pole się zawęża, tężyznę utrzymać coraz trudniej i wiele się nie zwojuje, zatem pytanie o to, jaką mamy sobie wypracować ideę biegania jest coraz ważniejsze.
Ale póki co… póki co biegnę, jakbym miał płuca wypluć i zastanawiam się, jak długo organizm wytrzyma na takich (trochę za wysokich, jak na poziom wytrenowania) obrotach.

W miejscu bowiem, po sporym, ale wszak łagodnym podbiegu, kiedy biegnie się trochę jakby z tyłu, za klatkami, „od kuchni” krakowskiego Zoo, kiedy zwykle wypuszcza się nogi przed siebie, bo bardziej płasko, nachodzą mnie dosyć dziwne myśli, aby zamknąć bieg na pierwszej pętli. Znani krakowscy sprinterzy zostawiają mnie daleko za swymi plecami, buty człapią o śnieg i nie ma za bardzo mowy o tym, żeby przyspieszyć.

A potem jeden, drugi, i trzeci – absolutnie szalony – zbieg, kiedy gwałtownie się skręca i wpada do jaru, parowu, pełnego błota, zmrożonych liści, i lodu – naraz i wymieszane – i wszystko wskazuje na to, że grawitacja lada moment  upomni się o swoje prawa.
Jak kostka? Jak sobie poradzi? Asekuranckie, co robię, kto to widział, zwalniać na zbiegach?, ale wciąż pamiętam jak to się odbywa: chwila nieuwagi i… kilka ładnych tygodni z nogą jak bania i lękiem czy coś tam, nie daj Bóg, nie pękło.
„Biegniesz się przewietrzyć” – powtarzam sobie.
„Przewietrzyć? W tej mgle, gromadzącej całą pewnie tablicę Mendelejewa? Nie oszukuj się, gazuj!”
„Kiedy nie mam mocy w sobie!”
„Dawaj, nie ustawaj”

I te piekielne okulary, których nie wymieniłem na szkła kontaktowe. Przy zbieganiu, dlaczego?, pokrywają się parą. Absurd: starszy pan po kontuzji zbiega po ślizgawicach z zaparowanymi okularami!
Dwa razu próbuję je przetrzeć: raz, kiedy stopa zjeżdża po korzeniu, drugi raz, kiedy wbijam się paluchem w kamień.
Co, u diaska?

Przypominam sobie opowieść Murakamiego, jak posmarował swe okulary pływackie maścią i dziwił się, że nic nie widzi.
Aha: to pewnie podobny efekt. Wszystko widzę zamazane. Tak: szkła mam zaparowane od spodu, a  teraz na zewnątrz mam deszcz roztarty brudną ręką!
Jest taki podbieg, on trochę trwa, pod koniec pierwszej pętli; ścieżka snuje się nie za stromo, ale ciągle w górę. Ładnie zakręca kilka razy. Zadanie: „Napieraj tu” wydane sobie, skutkuje nieustannym biegiem. Czuję jak pod koniec pierwszej pętli zaczynam się rozkręcać.
„Teraz nie biec? Głupota”.

No, ale potem zbieg przez zaśnieżoną, zalodzoną, odmarzniętą łąkę. Zniosło mnie trochę z trasy, próba powrotu na nią każdorazowo kończy się poślizgiem. Próbuję trzeci raz: jak się nie uda, wyląduję w krzakach!
Udaje się, bo to piszę.

IMG_0844

Druga pętla: „welcome home, boy”! Ciągniemy do góry, ześlizgujemy się w dół, pilnuję trajektorii biegu, choć w pewnym momencie znowu źle stawiam nogę (teraz lepiej widzę, bo kiedy zbiegam nie opuszczam głowy i nie sapię sam sobie pod okulary, wciskając się w coraz większą mgłę!); pięknie, zaiste, lewa noga w pełnym (na jaki mnie stać pędzie) zjeżdża do środka i subtelnie podcina prawą! Już ręce ma wyciągnięte w przód, jak żaba, żeby paść w bagienko i zjechać na czworakach, jak kiedyś, podczas biegu w Szczawnicy, zjeżdżanie na czworakach z błotem, beznadzieja!). Ale… nie ląduję. Nie wiem jakim cudem, wracam do pionu (zawsze wtedy dziękuję głośno Aniołowi Stróżowi, że zdążył! oby zawsze był na czas i na miejscu, o to pokornie proszę!) i biegniemy.

Jest coś takiego w bieganiu, taki jakiś moment, który oczywiście nie zawsze się osiąga, że chciałoby się, żeby trwał… wiecznie. Nigdy się nie kończył. Wszystko jedno jak długi to jest bieg, jakie zawody, wszystkie są udane, jeśli dotrze się do takiego momentu, że będzie się chciało zawołać, parafrazując Goethe’go: „biegu trwaj”.  Zanotujcie to sobie: w Krakowie, na Grand Prix Krakowa w biegach górskich 10 stycznia 2016, jeden z uczestników, nie najlepszy, nie najgorszy, gdzieś ukryty w połowie ścigających się z zapamiętaniem w Lesie Wolskim zawodników, coś takiego zawołał: „Biegu, trwaj!”
I wołając tak (w duchu oczywiście, bo tak na zewnątrz to raczej sapał jak miech kowalski i stękał niemiłosiernie) uświadomił sobie, że po kontuzji wraca do życia.

IMG_0051

Krzysztof Koehler – http://50na80runblog.simplesite.com/
zdjęcia: Marcin Biedermanwww.krakowbiega.pl

Galerie z zawodów:

– >Marcin Biederman <-

-> Roman Bemben <-

-> Jakub Jonak <-

Na zakończenie parę słów o wynikach:

marcin marconplakat

Marcin Świerc – jak przystało na „chłopka z plakatu” a właściwie Mistrza – nie dał szans rywalom

Na styczniowej trasie bezkonkurencyjny okazała się Mistrz długich górskich dystansów – Marcin Świerc – ukończył bieg z fenomenalnym czasem 45:07, na drugim miejscu do mety dobiegł Krzysztof Bodurka – 46:32 a za nim Michał Olejnik z czasem 46:41.

W rywalizacji kobiet na trasie 11,6 km najszybsze były:
1.Martyna Kantor – 59:27
2.Justyna Frączek – 62:09
3. Paulina Szelerewicz-Gładysz – 64:01

kobiety

W rywalizacji kobiet na trasie 6 km pierwsza trójka to:
1. Adrianna Biederman – 30:07
2. Iwona Flaga – 30:09
3. Kinga Pachura – 31:44

W rywalizacji mężczyzn na trasie 6 km pierwsza trójka to:
1. Michał Garbacik – 23:04
2. Przemysław Babula – 24:05
3. Wojciech Kański – 24:28

Post navigation

Leave a Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Jeśli podoba Ci się ten post, być może spodobają Ci się także te