Reportaż z Chojnik półmaratonu z górką - BiegiGorskie.pl

Reportaż z Chojnik półmaratonu z górką

Nie wiem co motywuje biegaczy do spróbowania zawsze dłuższego dystansu po ukończonych zawodach. Nie wiem co nakręca biegaczy do spróbowania swoich sił w biegu górskim. Odpowiedzi są przecież proste – poprzeczka. Spróbowałem w tamtym roku pierwszy raz biegu górskiego na dystansie półmaratońskim. Było extra. Warto chociażby dla tych widoków. Zawsze szukam inspiracji i zawsze znajduje, choćby były one trudne, albo wymagały czasem dużego nakładu sił. Skoro w strefie zawodowej udaje się to czemu nie próbować w strefie sportowej.

Już tyle maratonów przebiegniętych – uzyskana korona polskich maratonów, trochę też półmaratonów. Podniosłem poprzeczkę wyżej i zdecydowałem, że dystans maratoński warto byłoby spróbować w górach. No ale nie tak od razu. Rozplanowałem sobie czas i przygotowanie rozpocząłem od „Chojnik półmaratonu z górką” w tym roku. Dystans okazałoby się nie duży, bo tylko 28 km.

profile_d
image-25722

Właściwie to prawie 3/4 maratonu ulicznego i trochę ponad półmaraton uliczny. W internecie jest napisane, że Chojnik słynie z trudnej i wymagającej trasy. Mając doświadczenie z górskich biegów z poprzedniego roku, nie przeszkadzały mi te informacje, choć czułem lekką obawę.

chojnik
image-25723

Do dnia poprzedzającego dzień startu wszystko przebiegało optymistycznie. Zapomniałem zabrać ze sobą kurtkę przeciwdeszczową, a do godziny 21 jeszcze trochę czasu zostało. Czułem w kościach, że kurtka jednak może być przydatna. Szybkie zakupy wieczorne w Jeleniej Górze uspokoiły moje obawy. Dobra kolacja i wygodny nocleg pod namiotem zregenerowały wszystkie jeszcze nie do końca przygotowane elementu przed startem.

Ku zaskoczeniu w dzień startu okazuje się, że jesteśmy w środku burzy. Jeszcze w namiocie zbieram się, a tu grzmoty słyszane z każdej strony. Uderza gdzieś niedaleko, bo w najbardziej dramatycznych chwilach prześwietla namiot. Myśli lekko przebiegają po dwóch torach, czy zrezygnować czy biec. To nie może być trudne, bo już biegłem w deszczu i wiem jak to jest. Koledzy, którzy biegli maraton, startowali z deszczem.

1
image-25724

Półmaraton wystartował już bez deszczu. Początki jak zawsze są bardzo dobre. Czasem słychać śmiechy, czasem  mija się biegaczy którzy w całkowitej ciszy zmagają się z dystansem. Jeszcze inni spoglądają na stoper na ręce a inni po prostu jak i ja biegną, ale tempo utrzymują takie jakie wyznacza im własny organizm.

Przeanalizowana przeddzień startu mapka biegu odzwierciedla faktyczny przebieg gdy po kilkunastu minutach jesteśmy na pierwszym płaskim odcinku po pokonanym pierwszym  podbiegu. Dobiegłszy do pierwszego punktu odżywczego pozbyłem się kurtki przeciwdeszczowej, co też proponowali bardziej doświadczeni biegacze, owijając ją sobie wokół pasa. Zaopatrzone po brzegi stoły w odżywcze przekąski, pomarańcze, rodzynki, banany, czekolada, woda, izotonik, pozwalają  na miarę swoich sił uzupełnić co trzeba. Cóż trzeba biec, bo to dopiero początek. Najdłuższy podbieg, liczący sobie do sześciu kilometrów, każdy pokonuje marszem. Może bardziej zaparci biegacze pokonywali to biegiem, ale czasem samo przewyższenie zmuszało do marszu. Trudna trasa rekompensuje nam się wspaniałymi widokami co też wpływa na zrobienie wspaniałych fotek, czy to w gronie zawodnika czy też samemu.

polmaraton_z_gorka
image-25725

Na horyzoncie widać znaki szlaków i graniczne no i jeszcze lekki kawałek podbiegu już bez ochronnej korony drzew. Bezpośrednie słońce chwilowo zmusza do uzupełnienia swoich węglowodanów, bo spotykam się z drugim punktem odżywczym. Prawie na samej górze, po  pokonanym podbiegu woda smakuje o niebo lepiej. Wiatr osusza koszulki i orzeźwia. Z tego co pamiętam drugi punkt odżywczy to dziesiąty kilometr trasy. Reasumując swoje siły i dobre samopoczucie kończę chwilową przerwę i lecę dalej. Trasa mocno kamienista, jak to w górach. Mijamy turystów. Witają nas oklaskami, krzyczą „brawo”, przesuwają się aby biegło się bez hamulca, bezkolizyjnie.

Pamiętam dzieciaka który rozbawił mnie odpowiadając tacie, a tym samym doładował mocno akumulatory. „ Tato to my dzisiaj będziemy słyszeć cały czas tylko na prawo dzieci?”. Zaczyna się robić trochę stromo i niebezpiecznie z uwagi  na duże osuwisko. Cóż mnie pcha ku przodowi, bo biegnąc swoim tempem wyprzedzam kilku zawodników. Tym samym kończą się wspaniałe górskie widoki i zaczyna się bardzo ostry i wyboisty kawałek zbiegu. Tu trzeba mieć dobre buty, jest chwilami bardzo ślisko. Dobrze, że w porę zapanowałem nad poślizgiem, jednak po kolanie widać, że „przywitało się z kamieniami”. Moment sprawdzenia siebie, który sumując bardzo małymi draśnięciami kończę i staram się nie zatrzymywać. Kilku zawodników jeszcze pokonuje mi się wyprzedzić ale również i ja jestem wyprzedzany. Chwilami zastanawiam się jak można stawiać tak szerokie kroki na tych kamieniach. Wszyscy mają treningowe podeszwy. To jest bardzo duża zaleta.

Kolejny ostry zbieg, o którym dowiaduje się od dziewczyny na skrzyżowaniu szlaków – „W dół i uwaga, bo bardzo ślisko”. Momentami organizm nabrał rozpędu i lecę, ale momentami brakuje mi kontroli nad krokami i przez ułamek sekundy dosłownie ześlizguje się po kamieniu. Mocno zwalniam, bo odzywa się instynkt niebezpieczeństwa oraz myśl, co gdybym się połamał a za miesiąc ultras w Szklarskiej. Tu stwierdzam, że czas opróżnić trochę pięciolitrowego zbiorniczka z magnezją z pleców w wolniejszym tempie zbiegu. Mijamy się z maratończykami, co widać po kolorach numerów startowych. Spokojnie wchodzą, ale nie widać oznak zmęczenia. Dobiegamy do końca zbiegu i początku prawie poziomego odcinka trasy ale za to bardzo zakręconego. Zastanawia  mnie tylko kiedy dobiegnę do ostatniego punktu odżywczego, który jest usytuowany na osiemnastym kilometrze. Co mi to powie? Jeszcze 10 km do mety. Teraz jakby już banany nie smakują tak jak wcześniej. Może już żołądek się buntuje, ale czekolada i pomarańcze nadal  wpadają do żołądka migiem.

”Jeszcze 10 km i meta?” – pytam wolontariuszek obsługujące punkt. ”Nie, 8.” – odpowiadają. Skoro jest mniej, to nie ma co tu długo gościć i zrywam się do biegu. Okazuje się, że zaczyna lekko padać a trasa jest w miarę łagodna. Momentami lekki deszcz przechodzi w  mocną ulewę. Wykorzystuje kurtkę, która już prawie jest cała przemoczona, ale przynajmniej nie będzie lało się po ramionach i głowie. Chwilowo zwalniam a zawodnik prosi abym pomógł w wyciągnięciu ciasteczek ryżowych. Dając to, o co prosi, sam dzieli się ciasteczkiem. Jest to chyba lepsze od żeli energetycznych. Szybko przychodzi otrzeźwienie i rozpoczyna się moment, kiedy doświadczam stanu, gdy biegnie się siłami woli. Swobodnie, bez pośpiechu, jednym rytmem, w deszczu i w słyszanych grzmotach. Jeszcze jakoś udaje mi się wyprzedzić kolejną osobę, ale nie robi już na mnie to jakiegoś szczególnego wrażenia. Wiem, już jak to jest w górach biec w deszczu gdy nie analizujesz tego czy omijać kałużę tylko przebiegasz przez nią. To jest coś niesamowitego, czujesz się szczęśliwy, wolny. Kolejny i ostatni podbieg już jest trudniejszy. Pojawiają się kamienne schody a nogi, w szczególności łydki i uda, odczuwają ciężar. Tu jeszcze jest wszystko z czym nie miałem przyjemności się spotkać. Schody, kałuże, poskręcane korzenie, śliskie kamienie, na których nawet nie ma gdzie bezpiecznie postawić stopy. Jest miejscami trudno, ale tego chciałem. Obok zamek Chojnik, a wraz z nim bardzo dużo turystów no i kolejna dawka oklasków.

Już słychać, niedaleko meta, śmiało. Jakby dodatkowa energia spływa  do nóg, ale nie ma co szaleć, z uwagi na bardzo stromy zbieg. W momencie gdy wbiegam na kawałek asfaltowego odcinka, który rozpoczynał bieg wszystko gdzieś ginie. Ludzie jeszcze bardziej motywują do przyspieszenia. Jeszcze jeden zakręt, i jeszcze kolejny już  w prawo. Widać metę i słowa zachęty z głośnika. Jeszcze lekko przyspieszam, choć stopy bolą i pojawia się ten upragniony uśmiech i czysta radość z dotknięcia wstęgi mety.

IMG_20160528_141033
image-25726

To już koniec, a doświadczenie jakie pozostaje daje bardzo dużo. Symboliczny medal wręczany na szyję będzie wspomnieniem, ale to co się działo na trasie  jest stokroć bogatsze.

Mateusz Hyski

Napisane przez

Krzysztof Szwed

Jeszcze nie skomentowany

Dodaj swój komentarz

Wiadomość

*