Dzisiaj nad ranem do Polski wrócił Piotr Hercog, który w miniony weekend startował w największych biegowej imprezie w Kolumbii Chicamocha Canyon Race na dystansie 100 mill+7629.
Polak zmagania z trasą ukończył na drugiej pozycji przegrywając tylko z miejscową gwiazdą Williamem Gilem. Podium w Chicamocha Canyon Race to kolejny sukces Piotra w ekstremalnych biegach ultra.
Przypomnijmy, że zawodnik Salomon Suunto Team ma w swoim CV zwycięstwa w takich biegach jak: Baikal Ice Marathon, Ultra Fiord, Moab 240 Endurance Run.
Nazwa biegu pochodzi od kanionu Chicamocha – drugiego co do wielkości kanionu na świecie. Jego długość wynosi 227 kilometrów, rozciąga się na 108 000 hektarów, a głębokość dochodzi do 2000 metrów. To właśnie kanion i jego okolicę są trasami po których rozgrywane są najważniejsze zawody w biegach górskich w Kolumbii. W tym roku organizatorzy zmienili znacząco trasę. Dodano nieco przewyższeń, więcej fragmentów technicznych, wytyczono część trasy poza dostępnymi szlakami, dodając tym samym biegowi nieco kolorytu i nazwijmy to „dzikości”.
Dla Piotrka, który przecież startował już w niejednych trudnych zawodach, a swoją karierę biegacza zaczynał od rajdów przygodowych, wcale nie trasa miała być największym wyzwaniem. W przedstartowych wypowiedziach biegacz Salomona zwracał uwagę na wilgotność powietrza, która odbierała chęci na jakąkolwiek aktywność, a co dopiero na start w bardzo wymagającym biegu. Zresztą głównie dlatego przewidywany czas pierwszego zawodnika na mecie wynosił aż 28 godzin, a dla kobiet 37 godzin.
Ostatecznie zwyciężył William Gil Restrepo z czasem 26:06:47. Piotrek stracił do rywala ponad godzinę (27:10:58). Najniższy stopień podium zajął Andres Arias Camargo z czasem 28:49:16
O biegu, festiwalu i po prostu Kolumbii rozmawiamy z Piotrkiem poniżej.
Przede wszystkim gratulacje za zajęcie 2 miejsca. O samym biegu porozmawiamy za chwilę. Powiedz na początku, kiedy wróciłeś i co z tego wyjazdu zapamiętasz najbardziej?
W Kolumbii spędziłem prawie 2 tygodnie, wróciłem dzisiaj nad ranem, a zastajesz mnie już na linach na Szczelińcu. Prowadzę właśnie kurs wspinaczkowy dla dzieciaków, tak więc jeszcze nie zdążyłem się rozpakować. Wspomnienia z Kolumbii pozostaną z pewnością na długo. Przede wszystkim spędzaliśmy czas w okolicach kanionu Chicamocha, który jest drugim co do wielkości kanionem na świecie, ale też kilka dni udało się spędzić nad morzem karaibskim. Zaskoczony jestem otwartością Kolumbijczyków i wbrew pozorom bezpieczeństwem. Tak jak wspomniałem byliśmy w kilku miejscach i szczerze powiem, że myślałem, że będzie bardziej niebezpiecznie, a okazało się, że jest zupełnie po europejsku. Oczywiście są duże dysproporcje, widzimy miejsca „europejskie”, by za chwilę przejeżdżać przez wioskę, gdzie zastanawiamy się czy mieszkańcy mają doprowadzony prąd. Z minusów, zwłaszcza w kontekście biegu z pewnością mogę wymienić wilgotność.
Właśnie, wspominałeś o tym w wypowiedziach przed biegiem. Rzeczywiście wilgotność doskwierała tak bardzo?
Powiem tak, ten bieg wykończył mnie bardziej niż jakiekolwiek zawody w ciągu ostatnich 10 lat. Po 15 km biegu czułem się, jakbym był co najmniej w połowie. Kalafiory na stopach zrobiły mi się już w okolicy 40 km, wszystko na mnie pływało. Temperatura wraz z wilgotnością strasznie dała mi w kość. Nigdy wcześniej aż tak nie pilnowałem swojego tętna. Właściwie od początku bardzo się hamowałem, kiedy tylko podnosiło się tętno, zwalniałem. Mogłem początek pobiec sporo szybciej, ale czułem, że za to zapłacę.
Sam bieg zacząłeś bardzo dobrze. Biegłeś w czołówce, a około 50 km mieliśmy informację, że objąłeś prowadzenie.
Tak, rzeczywiście koło 50 km objąłem prowadzenie, ale kilkanaście km dalej przy pokonywaniu rzeki, naciągnąłem mięsień czworogłowy, co nieco spowolniło moje tempo. Na jednym z punktów odżywczych dogonił mnie Kolumbijczyk, potem jeszcze odskoczyłem mu na jednym z podejść, ale na zbiegach i odcinkach generalnie biegowych, wiedziałem, że nie będę wstanie z bolącą nogą trzymać jego tempa. I rzeczywiście tak było, z tego co teraz wiem, przewaga Kolumbijczyka delikatnie rosła do końca biegu.
A sama organizacja biegu. Jak to oceniasz swoim organizatorskim okiem?
Wszystko fajnie, na naszym poziomie. Są pewne rzeczy które bym może zrobił inaczej, ale to raczej drobne korekty. Natomiast mocno zdziwiła mnie trasa. Wiedziałem, że organizatorzy zmieniają w 50 % szlak w stosunku do poprzednich edycji. Chcieli go po prostu nieco utrudnić, ale nie spodziewałem się, że trasa będzie aż tak hardcorowa.
Przede wszystkim sporo odcinków było poprowadzonych przez dżungle. Trasa była dobrze oznaczona, ale czasami widać było, że pewne odcinki były karczowane, a wręcz maczetowane pod te zawody. Ilość robali, jaszczurek, czy węży jakie widziałem na trasie była naprawdę spora. Nie pomagały też kaktusy i w ogóle roślinność, która widać było, że została w niektórych przypadkach ścięta tuż przed zawodami. Pościnane maczetą rozmaite trawy, krzewy stanowiły spore niebezpieczeństwo. Cała ta roślinność była karczowana na wysokości 15-20 cm od ziemi, zostawiając tym samym ostre, wystające z ziemi łodygi. Kilka razy podczas biegu potykałem się i przewracałem za każdym razem dziękując losowi, że moje dłonie czy kolana nie wbiły się centralnie na wystające z ziemi badyle.
Okazało się, również, że w trakcie pokonywania trasy kilkukrotnie mieliśmy do czynienia z osuwiskami. Kilka razy trasa biegu przechodziła przez miejsca, gdzie w czasie opadów deszczów ziemia się osuwa i robi się naprawdę niebezpiecznie. Ja akurat pokonywałem te niebezpieczne odcinki w czasie kiedy nie padało, ale uważam, że tam i tak powinny być założone poręczówki. Było „grubo”.
Jeszcze raz podkreślę dobre oznaczenie trasy, niemniej jednak uważam, że organizatorzy nieco przesadzili, tym bardziej, że jak się okazało, rok wcześniej na podobnym osuwisku w czasie trwania zawodów zginęła jedna z zawodniczek.
Piotrek, znając Twój kalendarz, teraz czas na Supermaraton Gór Stołowych i przede Wszystkim Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich. Tutaj wchodzisz w rolę organizatora. Ale jakie biegowe plany na jesień?
Plany cały czas się kształtują. Od roku walczymy wraz z Piotrem Pustelnikiem o środki umożliwiające ekspedycję polarną na Biegun Południowy, nową, nieznaną dotąd, drogą. Środki z racji sporego budżetu wyprawy nie są jednak pewne. Wszystko rozstrzygnie się w najbliższych miesiącach, wierzę, że znajdziemy sponsorów i zimą uda się wyruszyć na Biegun.
Na pewno mamy już potwierdzone środki na wyprawę przygotowawczą, treningową na Spitsbergen połączoną ze zdobyciem najwyższego szczytu Newtontoppen (1713 m). Jest też plan B, ale jest za wcześnie, żeby mówić o konkretach. Zdradzę jedynie, że gdyby nie udało się pozyskać środków na Biegun, to najpewniej będę próbował swoich sił w górach wysokich. Na razie trzeba trzymać kciuki za Biegun
Wysłuchał: Przemek Ząbecki
Foto: Kasia Biernacka
Leave a Comment