Klepanie kilometrów przy produkcji formy w zimie wcale nie jest monotonne, a co za tym idzie nudne – dalej nużące.
Przekonałem się o tym poprzedniej zimy…
Noc mijała bardzo spokojnie, padający śnieg nie przeszkadzał spać – odpoczywać.
W niedzielny poranek padać przestało. Świat wokół pokrył się białym puchem…
Dziś rano czeka mnie dłuższe wybieganie po terenach wokół miejsca zamieszkania. Trening z domu. Buty już na nogach, temperatura obadana – ubranie dopasowane do warunków.
Czas zmierzyć się z pogodą, co w zimie często jest nie lada wyzwaniem. Wyskakuję z domu i już w ciągu kilku chwil biegnę po pobliskim chodniku chcąc zaliczyć dwa może trzy razy znaną mi pętle.
Na początku wszystko idzie po mojej myśli, śnieg chrupie pod butami a z ust wydobywa się para – bardzo widoczna przy takiej temperaturze i przy tak suchym powietrzu.
Nagle, spotyka mnie przeszkoda – nie odśnieżony chodnik na co najmniej 20 metrów długi i jakieś pół metra wysoki stanął, tzn. legną na mojej drodze. Widocznie nie ma właściciela który by się zajął zrobieniem przynajmniej na szerokość łopaty śluzy pozwalającej bezpieczne poruszanie się dalej, więc co robię? Ruch samochodowy na ulicy biegnącej wzdłuż mojej trasy jest mały, wręcz nie widoczny. Nie chcąc przerywać treningu wykonuję skok w bok przed moją przeszkodą i już jestem na ulicy.
Wystarczy że pokonam 20 metrów i wrócę na chodnik. Droga jest węższa niż w lecie dzięki zaspom uformowanym przez pługi śnieżne a mimo to kierowcy nie spuszczają nogi z gazu. Przekonałem się o tym bardzo szybko bo z przeciwka z za zakrętu wyskoczył pojazd. Błyskawicznie musiałem wrócić z powrotem na chodnik – wykonuję kolejny skok w bok lecz okazuje się za mało dynamiczny i sprężysty. Ląduję prosto w zaspie.
Kierowca widać że ma zaufanie do swoich miszelinków oraz kontroli trakcji, ja nie mam więc uciekłem z miejsca gdzie być mnie nie powinno ułamek sekundy temu. Czyli z drogi na chodnik. Wygrzebałem się z zaspy, otrzepałem z mieszanki: puch plus sól. Z głupią miną truchtam dalej chodnikiem.
Niestety okazuje się że cała moja trasa jest w kratkę, tzn. w zaspę. Kawałek odśnieżony , kawałek nie odśnieżony i tak przez 8 kilometrów.
Demotywacja? Skąd! Nie ma wyjścia, trzeba zacisnąć zęby, olać mokre buty i na przełaj przez pół metrowe zwały śniegu aż do skutku. Jest to bardzo dobre przetarcie oraz trening wytrzymałości psychicznej, bo jak tu się nie złościć z takiego stanu rzeczy?
Szybko sobie uświadomiłem że z tego całego bałaganu będą same korzyści ! Gdzie się da to omijam zwały śniegu, przeskakuję lub przebijam na siłę. Jak wpadnę głębiej to kolana wyżej podniosę, a jak stracę równowagę to zmienię rytm i już po bólu. Jeśli do tego , po treningu właściwym, dołożę sobie odśnieżanie chodnika wokół mojego rejonu – to wychodzi mi bardzo wszechstronny trening formy.
Na pewno nudno nie jest.
Finalnie raczej nie ma co narzekać z takiej sytuacji, przecież są dwie strony medalu i trzeba nauczyć się korzystać z tego co się aktualnie ma.
Zawsze może być gorzej – np. brak chodnika…
Leave a Comment