Bieg na Babią Górę- opowieści jak z Narni

Uwierzycie? Tym razem było inaczej.
Biegacze wpadający na metę przy okrzykach gratulacji, patrzyli ze zdumieniem na otoczenie. Nie jeden powiedział nawet „Tam, na szczycie, było zupełnie inaczej”. Wyglądali jakby właśnie wypadli z zaczarowanej szafy, która stanowiła wrota do magicznego świata – zupełnie innego niż ten rzeczywisty, w którym znajdowaliśmy się razem na mecie.

I zupełnie tak samo jak w Narni wyczarowanej przez Lewis’a, „tutaj” było zwyczajnie – jesień z małymi prześwitami słońca. Po godzinie oczekiwania na zawodników, trzeba było założyć kurtki, a „tam”? A „tam”, jak to mówili, „Magia”. Zima, śnieg i mroźny wiatr szczypiący w policzki. Szósty Memoriał Wojtka Kozuba odbył się wyjątkowo w jesienno-zimowej atmosferze, a szczyt Babiej Góry, przez który uczestnicy przebiegali czasem w kilkadziesiąt sekund, pokryty był białym puchem.

Kilka dni przed biegiem, kiedy prognozy pogody wskazywały na warunki zdecydowanie nie letnie, organizatorzy zdecydowali o obowiązkowym wyposażeniu na trasę. Część biegaczy trochę ponarzekała, bo przecież wiadomo, biegacz nie biega w długim rękawie, a co dopiero w długich getrach. Zwłaszcza na początku października. Ale ostatecznie nawet ci najbardziej oporni, zgodzili się ubrać na siebie coś więcej. Bo przecież jak na biegaczy, którzy niezależnie od pory roku biegają w krótkim spodenkach, to wybiegli z Krowiarek ubrani jak na Antarktydę 😉

A z tą pogodą to jest w ogóle dłuższa historia. No bo co roku w pierwszą sobotę października, kiedy jest Memoriał Wojtka, zawsze świeci słońce. A teraz był nie lada problem z datą, bo pierwszy października wypadł w niedzielę, no więc pierwsza sobota była dopiero siódmego – za tydzień, ale jednocześnie nie był to już pierwszy weekend miesiąca. No i wszystkie inne wydarzenia i inne biegi w październiku podążyły systemem liczenia weekendowego, tak, że wszystkie jak jeden mąż przesunęły się o tydzień w tył względem wcześniejszych lat. Wszystkie oprócz naszego Memoriału. No bo jak pierwsza sobota, to pierwsza. Nie pierwszy weekend października. No i stało się. Tydzień wcześniej było jeszcze lato, a 7 października przyszła do nas zima. Czy żałujemy?

Nie . Kosztowało nas to bardzo dużo stresu. Czy nikt się nie wywróci, bo może być ślisko. Czy nikt nie zmarznie jak już będzie musiał gdzieś przystanąć w awaryjnej sytuacji. Czy wolontariusze na trasie wytrzymają kilka godzin stania w takich warunkach. Czy biegacze w ogóle przyjadą, jeśli zobaczą, że zapowiada się taka pogoda. Okazało się, że wszystkie nasze obawy były zupełnie niepotrzebne. Drobne wywrotki były, jak zwykle, ale nic poważnego się nie stało, a biegacze, ze względu na trudne warunki, byli bardziej ostrożni. Czasy były wprawdzie o kilka minut gorsze niż w poprzednich latach przy pięknej pogodzie, ale to świadczy tylko o profesjonalnym i odpowiedzialnym podejściu uczestników do biegu w górach. Obawy o wolontariuszy też były zupełnie niepotrzebne.

Wszyscy dobrze przygotowani, jak na prawdziwą górską wyprawę, bo podczas kilkugodzinnego obstawiania punktu na trasie marznie się trochę bardziej niż przebiegając przez nie z prędkością światła. Z frekwencją też absolutnie nie było problemu i w Memoriale wystartowało ponad 140 osób, a wiele z nich bieg w takich warunkach potraktowało jako szczególne wyzwanie, w którym tym bardziej warto wziąć udział.

A po co w zasadzie biegli?
Biegli, bo lubią biegać. Bo Babia Góra jest piękna. Bo lubią się porządnie zmęczyć. Bo nie lubią siedzieć w domu. Bo lubią pokonywać własne słabości. Ale biegli też, bo chcieli być częścią tego niezwykłego dnia i tej magicznej atmosfery. Magicznej, tylko po części za sprawą śniegu na szczycie.

To skąd ta magia? Dlaczego w Memoriale Wojtka jest coś niezwykłego?

Bo to nie jest bieg po to, żeby ktoś zarobił na tym, że dużo ludzi ostatnio polubiło biegać. Za to jest po to, żeby biegnąc pomyśleć o kimś, kogo już z nami nie ma. Po za tym ci, którzy go organizują to nie są “organizatorzy” ani “przedsiębiorcy”. To rodzina i przyjaciele, którym bardzo zależy na tym, żeby pozytywna energia z “zaświatów” “zaraziła” jak największą ilość dobrych ludzi i żeby oni też pamiętali o kimś, kto odszedł, a kogo oni tak bardzo kochali.

Dlatego oni wszyscy biegli też, bo chcieli pokazać, że pamiętają o Wojtku, jeśli go znali, a jeśli nie, to żałują, że nie mieli takiej okazji. Historia Wojtka jest smutna, ale też bardzo inspirująca. I każdy, kto wyjeżdża z Jego Memoriału, wie, że życie trzeba cenić, bo jest tylko jedno.


***
Wojtek już ponad sześć lat temu przeszedł przez drzwi zaczarowanej szafy do innej krainy, a po naszej stronie szafy zostawił wiele smutku i bólu. Ale dzisiaj cieszymy się, że raz w roku jest taki jeden dzień, kiedy drzwi szafy lekko się uchylają i czujemy jak Wojtek przez nie spogląda, a potem wbiega na szczyt Babiej Góry, żeby spotkać wszystkich, którzy przez nią przebiegają…
***
Memoriał Wojtka Kozuba Miejsce: Babiogórski Park Narodowy
Długość trasy: 14km Suma przewyższeń: +966,5/-966,5 m Data: 7 października 2017 Wojtek Kozub – alpinista, Przewodnik Tatrzański, Instruktor Wspinania, zginął w 2011 roku schodząc z Mont Blanc

Klasyfikacja OPEN:
Kobiety:
1. Kinga Pachura 01:39:48
2. Alicja Zarzycka 01:39:50
3. Karolina Piątek 01:41:32

Mężczyźni:
1. Piotr Koń 01:12:36
2. Artur Baran 01:12:42
3. Jan Wąsowicz 01:14:09

Post navigation

Leave a Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Jeśli podoba Ci się ten post, być może spodobają Ci się także te