Niewykluczone że część z nas zapamięta ten bieg do końca życia i będzie się skromnie szczycić wydarzeniami sobotniego przedpołudnia. Ale dlaczego? – ktoś mógłby zapytać wątpiąc w to. Odpowiedź jest prosta: Trzeba to poczuć na własnej skórze, to jak Diablak potrafi doświadczyć przybysza stąpającego po jego grzbiecie!
Przed rozpoczęciem biegu, w ponurej ze względu na pogodę aurze, można było odnaleźć emocje zniecierpliwienia prawie 200 osobowej gromady ludzi. Dawało to pogląd że ma się coś wielkiego wydarzyć. Skupienie, koncentracja, gdzieś tam uśmiechy być może będące wyrazem lekkiego strachu przed niewiadomym.
Głowy spoglądające w górę, ponad kilometr w górę po pionowym przekroju szukające szczytu najwyższej z okolicznych gór. Skupione oczy starające się ocenić pogodę, pulsujące nozdrza pompujące powietrze do płuc w którym można było wyczuć że pogoda się zmieni – przynajmniej tu na dole, w Zawoi. Przestało padać o 9:00.
W idealnym momencie by swobodnie zabrać się za rozgrzewanie ciał przed zmaganiami sportowymi. W tej też chwili chłopaki z pełnymi plecakami, nazwani „Mułami” ze względu na czynność jaką wykonywali, ruszyli w stronę mety dostarczyć jakże ważny depozyt.
Zaskakujące jest to, że zdarza się iż zwykłe wyjście na Babią Górę zamienia się w walkę o przetrwanie. W tym miejscu można sobie zdać sprawę z ogromnej i bezwzględnej siły drzemiącej w naturze, której się nigdy nie pokona. Można ją tylko zaakceptować i zatopić w jej objęciach integrując się z cudowną energią wypełniającą wewnętrzną, osobistą pustkę. Być może dlatego ta góra przyciąga – jest trudna i zarazem piękna. Babia Góra czasami drzemie ale nie śpi nigdy!
Ekipa Chaszczoków w tym roku postanowiła zorganizować tylko jeden bieg, ale za to konkretny: 10 kilometrów trasy a przewyższenie +1200 metrów.
Rozgłos poruszył wyobraźnią i chętnych ludzi do pokonania tej trasy zdeklarowało się w liczbie 250. Natomiast jak to często bywa pogoda odstraszyła jakąś ich część i na starcie stanęło tylko albo aż 191 zawodników.
Po zamknięciu listy startowej wytypowano faworytów na zwycięstwo. Bieg mocno obstawiony, zapowiadała się ciekawa rywalizacja o podium. Ciężko było ocenić warunki panujące wyżej oraz w rejonie mety, przez co dobór odpowiedniego stroju startowego okazał się nie lada zagadką.
O godzinie 10:00 nastąpił start biegu z pod ośrodka wypoczynkowego „Diablak”. Pierwsze kilkaset metrów to droga asfaltowa, tu pierwsza grupa biegaczy zachowawczo stawiała kroki, nikt nie chciał wyjść na prowadzenie jakby starając się jeszcze ocenić swoje możliwości. Wkrótce po wbiegnięciu na trawiasty teren obok kościoła gdzie każdy musiał tu przemoczyć buty rozpoczęła się roszada czołówki.
Andrzej Długosz na prowadzeniu. Dalej za nim Piotrek Czapla – bardzo mocny zawodnik który jak już startuje w górach to zalicza podium. Następnie nieprzewidywalny Daniel Wosik, Chajda Grzegorz i Lucjan Chorąży.
Mokry ale dynamiczny odcinek zmieniał pozycję zawodników. Jedni zwalniali inni przyspieszali, jedni omijali ogromne kałuże a inni przebiegali wprost przez nie.
Turyści maszerowali w kierunku schroniska Markowe Szczawiny a walka wśród biegaczy trwała. Walka o miejsce oraz walka ze swoimi słabościami.
Przed stromymi kamiennymi schodami znajdującymi się poniżej schroniska swoją obecność zaznaczył Robert Faron wyprzedzając Kamila Byrtka, który współpracował z innym zawodnikiem starając się nadrobić straty do prowadzących zawodników.
Od tego momentu trasy droga prowadząca do mety to prawdziwa górska wspinaczka!
Kamienne schody bardzo strome i śliskie, miejscami zmuszały zawodników do podchodzenia. Ciężko było dynamicznie pokonać tego typu teren tu raczej liczyła się siła biegowa – moc w nogach.
Stopień za stopniem aż do kosodrzewin. Widoczność spadła do około 20 metrów, do tego mocna „szarówka” wokół. Meta zdawała się już być blisko, lecz by ją zaliczyć trzeba było uporać się z przenikliwie zimnym południowym (!) wiatrem. Zawiewało bardzo mocno, temperatura odczuwalna w granicach 0 st. C. Gdzieniegdzie leżały placki śniegu.
Na mecie jako pierwszy pokazał się Andrzej Długosz z czasem 57:32 – niewiele lepszy czas zniż zwycięzca poprzedniej edycji Daniel Wosik, który tym razem wbiegł na metę jako drugi zawodnik ze stratą 3 min do zwycięzcy.
Następnie Piotrek Czapla, który zdołał uciec doświadczonemu Luckowi z Mysiej Górki. Dalej Grzegorz Hajda, waleczny zawodnik który zdołał się „podnieść” po połówce i odrobić straty, a tylko o 3 sekundy za nim wbiegł na metę Robert Faron – człowiek żyjący sportem.
Dalej Kamil Byrtek oszczędnie biegnący pierwszą połowę trasy, Stanisław Jeźwiecki i Jacek Żebracki, którzy to na ostatnich momentach trasy wyprzedzili słabnącego Dariusza Marek z RMD Montrail Teamu.
Tak wyglądała czołówka mężczyzn. Po 1 godzinie i 14 minutach na mecie z uśmiechem na ustach melduje się niezniszczalna Izabela Zatorska.
Druga Pani to Gabrysia Ekiert a trzecia Halina Gałuszka. Na mecie czekała ekipa z depozytem, zostały również rozdane ręcznie robione, drewniane pamiątkowe medale. Zejść z powrotem trasą biegu było ciężko, jej trud wysysał energię.
Z komentarzy zawodników można było wychwycić takie sformułowania jak : masakra, totalny zjazd, hardcore itp.
Z drugiej strony każdy kto opowiadał o swoich osobistych zmaganiach był dumny i szczęśliwy. Dla najlepszych przygotowano kamienne puchary oraz nagrody, dla wszystkich zawodników ciepły posiłek.
W tym biegu nie ma przypadków – zwyciężyć mogli tylko najmocniejsi górale. Myślę że każda stopa postawiona na szczycie Babiej Góry tego dnia to było osobiste i indywidualne zwycięstwo.
Niezależnie jak szybko i jak komfortowo się to komuś udało – ważne że ludzie mają chęci do szalonych wyczynów.
Analizując czasy z tej i poprzedniej edycji wydaje się że warunki do pokonania trasy tym razem były trudniejsze. Po południu wyszło słońce, pojawiło się więcej ludzi spędzających czas na Festiwalu „Babiogórska Jesień”…
Piękny dzień i piękne chwile. Dzięki wszystkim zaangażowanym w organizację biegu oraz wam – biegaczom i kibicom.
Oby więcej takich imprez!!!
Poniżej jeszcze jedna relacja – tym razem Bartka Giemzika:
Taki Diablak straszny jak go malują.
Sobota 5.45, budzik w telefonie komórkowym odzywa się spokojnym melodyjnym głosem. Czas wstawać i szykować się do wyjazdu w góry. Tym razem to zaplanowany już kilka miesięcy temu Bieg Chaszczoka na Babią Górę. W zeszłym roku czytałem relację z tego biegu, a także wysłuchałem uwag znajomego, który był jego uczestnikiem. Z obu relacji jasno wynikało, że jest to jeden z najtrudniejszych biegów alpejskich w całym sezonie.
Przewyższenie ponad 1200 m, no i te ekstremalne i nieprzewidywalne warunki atmosferyczne na szczycie Babiej Góry.
Jestem totalnym amatorem w dziedzinie biegów , zacząłem je uprawiać w miarę systematycznie dopiero rok temu. Niemniej jednak postanowiłem zmierzyć się z tą wielką kupą kamieni (szczyt Babiej Góry). Prognozy na sobotę nie były optymistyczne: głównie deszcz i temperatura na szczycie ok.2 stopnie, a do tego wiatr. Nieważne, jadę ! Znajomy wpada po mnie przed siódmą , ruszamy w drogę do Zawoi. Deszcz z każdym kilometrem coraz większy. Na miejsce docieramy już przed 8. Idziemy do biura, pobieramy numery startowe i worki na depozyt – uwaga! 17 x 23cm to ich wymiary :-). Deszcz nieustannie pada.
W samochodzie próbujemy upchać do tych woreczków śniadaniowych kurtkę i długie spodnie. Nie ma szans. Decydujemy się wsadzić tylko kurtkę. Sprawdzam prognozę pogody, pojawia się cień nadziei na przejaśnienia. Od 10 ma przestać padać i nawet jest szansa na chwile ze słońcem. Jest dość chłodno, na rozgrzewkę wychodzimy dopiero o 9.30. Przyglądam się ubiorom zawodników, jedni są odziani w długie spodnie , kurtki , czapki i rękawiczki, inni mają na sobie tylko krótkie spodenki i podkoszulek. Ciągle zastanawiam się co na siebie włożyć.
W końcu po rozgrzewce decyduję się pobiec w bluzie z długim rękawem i w krótkich spodenkach. Wreszcie godzina 10 , około 200 zawodników staje na linii startu. Odliczanie i biegniemy. Najpierw asfaltem około 600 m, potem zakręt przed lokalnym kościołem i wbiegamy w pierwsze błoto i kałuże, buty już przemoczone.
Znajomy biegnie w czołówce, chce walczyć o miejsce w pierwszej 15. Ja chciałbym się zmieścić w limicie 1,5 h. Na więcej na pewno mnie nie stać. Zaczyna się pierwszy podbieg, wielu zawodników już teraz przechodzi do marszu. Nie no ! Po kilku minutach biegu ?!
Wyprzedam kilkunastu biegaczy, trasa prowadzi teraz łąką, ostro pod górę. Po chwili wbiegamy na leśną drogę, błoto chlapie spod butów zawodników biegnących przede mną. Znów prawie płasko, jak na biegu ulicznym. Co jakiś czas mijamy charakterystyczne czarne strzałki na żółtym tle, trasa jest dobrze oznaczona. Kolejny podbieg ,ale raczej lekki. Jak na razie nie jest źle, nogi chcą biec, płuca i serce pracują na umiarkowanych obrotach. Niestety zdaje sobie sprawę, że już wkrótce to się skończy. I
rzeczywiście przede mną pierwsze kamienne stopnie, krok za krokiem wskakuje po nich coraz wyżej. Serce wali już znacznie mocniej, mój głośny oddech być może przeszkadza innym , ale niestety to efekt coraz cięższej pracy organizmu.
Sznur ludzi przede mną wije się między drzewami spowitymi lekką mgłą. Wyglądamy jak wielka szkolna wycieczka równo maszerująca do celu podróży. Mija 50 minuta biegu , czołówka zapewne jest już w pobliżu mety, ja docieram dopiero do schroniska na Markowych Szczawinach.
Może za kilka lat uda mi się zbliżyć, do czasów osiąganych przez najlepszych. Tylko czy jest mi to do czegoś potrzebne? Biegam bo to polubiłem, sprawia mi to dużą przyjemność i pozwala oderwać się od codziennych prozaicznych zajęć i problemów. Daje kopa do życia. Ale wracajmy do biegu .
Przy schronisku grupka turystów bije brawo, głośno dopingują. Wsparci tym rozpoczynamy kolejny ostry podbieg, wkrótce wbiegamy w kosodrzewinę. Nogi zaczynają odczuwać zmęczenie, co jakiś czas potykam się o wystające kamienie. Nie jest dobrze.
Do mety jeszcze co najmniej 20 minut. Oddech, z minuty na minutę robi się coraz płytszy. Chłodno. Przede mną ostatnia prosta , prawie płasko grzbietem wprost na Diablaka (inna nazwa Babiej Góry). Biegnę niezdarnie, ciężko przekładam nogi : lewa, prawa, lewa, prawa….
Prawie ich nie podnoszę. Wzmaga się wiatr, temperatura spada chyba o 10 stopni. O ku… ale zimno! Znajomy mówił mi, że w zeszłym roku wręcz zamarzał w trakcie biegu, czy dziś doświadczę tego ja ? Zimno odbiera ostatki sił, na domiar złego co krok odczuwam ból w łydkach – skurcze. Nie potrafię się rozpędzić, próbuję ale nic z tego. Co chwilę wyprzedzają mnie kolejni zawodnicy.
Taki byłem z siebie dumny , gdy tam niżej wyprzedzałem na podbiegach kolejnych biegaczy. Teraz cała ta praca idzie na marne :-).
Z góry zbiegają już pierwsi zawodnicy, jest wśród nich mój znajomy, opatulony w kurtkę, wyraźnie zmęczony, przechodzi obok , nie zauważa mnie, patrzy tempo przed siebie. Schodzący z góry dodają otuchy: już tylko 200m! krzyczy jeden, następny mówi , że tylko 500m i meta. Boże!!! Kiedy to się skończy ? Jestem zupełnie wyczerpany. Pojawia się myśl , że chyba nie dam rady, że będę musiał skapitulować. Przenikliwy , mroźny wiatr próbuje odebrać mi ostatnie chęci do walki. Mgła ogranicza widoczność do kilkudziesięciu metrów, mety wciąż nie widać.
Wpadam w jakiś dziwny, nigdy wcześniej nie odczuwalny stan świadomości. Nie potrafię tego opisać. Przez te ostatnie minuty biegu mój umysł jakby przestał pracować, nie myślę o niczym. Bezmyślnie wlepiam wzrok w podłoże. Przed sobą widzę tylko pojedyncze głazy i moje dłonie wspierające się na nich, wokół słyszę głosy innych zawodników jęczących, przeklinających i oddychających ostatkami sił. Rozglądam się na boki, wszędzie widzę idące pokracznie na czworakach postacie, chyba ludzkie. Ja czynię dokładnie to samo.
Wreszcie ktoś z góry wrzeszczy: tutaj jest meta ! Ludzie nie tam! Tutaj ! Podnoszę na wpół przytomnie głowę, we mgle widzę zarys gościa machającego do nas z góry. Jezu! Jest meta ! Docieram na górę, ostatnie metry udaje mi się nawet przebiec, przybijam piątkę chłopakowi na mecie, na szyi ktoś wiesza mi medal. W jakimś letargu idę przed siebie wzdłuż kamiennej ściany. Nagle przede mną wyrasta gość z jakimś czarnym pakunkiem Zatrzymuję się i przez sekundę zastanawiam się, co to jest? Aha! To moja kurtka! Dziękuję mu i odchodzę na bok.
Wkładam kurtkę. Nie wiem czy słaniam się na nogach czy to tylko takie dziwne uczucie. Na wszelki wypadek siadam na zimnym kamieniu. Łapczywie pochłaniam słodki baton, przemycony w kieszeni bluzy. W moim wnętrzu rozgrywa się walka dwóch racji. Z jednej strony chce mi się pić, jeść i leżeć, najlepiej zasnąć na chwilę. Z drugiej zaś chcę jak najszybciej uciec z tego nieprzyjaznego dziś człowiekowi miejsca. Jest mi cholernie zimno.
Na kilkanaście sekund zamykam oczy. Nagle przez myśl przechodzi mi sytuacja ostatniej tragicznej polskiej wyprawy na Broad Peak. Nie dziwię się , że każdy z nich chciał ratować swoje życie (chyba…) Skoro ja tu i teraz źle znoszę ten mroźny wiatr i organizm domaga się opuszczenia jak najszybciej tego miejsca, to co dopiero przeżywali oni tam wysoko przy temperaturze poniżej – 30 stopni. Organizm ludzki ma jednak swoje granice wytrzymałości i daje jasno do zrozumienia, kiedy za bardzo zbliżamy się do nich, a nawet próbujemy je przekroczyć.
Zrywam się więc po kilku minutach i rozpoczynam mozolne zejście. Ręce grabieją od zimna. Biegnę w dół, po lewej stronie jakieś pół metra ode mnie przepaść. Człowieku! Myślę sobie. Odsuń się trochę bardziej bo zaraz tam wpadniesz. Nogi odmawiają posłuszeństwa, co chwilę plątają się jedna o drugą. Dopiero teraz, zbiegając widzę jak wielkie przewyższenie pokonaliśmy w tym biegu. Wreszcie wbiegam w wyższe zarośla. Robi się trochę cieplej. Droga do miejsca startu zdaje się nie mieć końca. Niby cały czas w dół, powinienem bez problemu podążać na przód, ale nogi nie potrafią współpracować z umysłem.
Na chwilę przysiadam na łące. W oddali widzę już budynki w Zawoi . Ruszam dalej, słońce rozgrzewa zmarznięte ciało. Rzucam spojrzenie w stronę niedawno zdobytego szczytu. Schowany jest w ciężkiej, grafitowej chmurze. Jak dobrze, że jestem już na dole. Docieram wreszcie do samochodu.
W środku jest już mój kompan. Siadam bezwładnie. Wymieniamy uwagi. Nasze odczucia są bardzo podobne. Chaszczoki świetnie dobrali cel biegu . Bieg jest nieprzeciętnie trudny, zróżnicowana nawierzchnia, wszelkie możliwe nachylenia terenu, nieprzewidywalne warunki pogodowe.
Warto tu przyjechać by zbadać możliwości swojego organizmu i psychiki. Znajomy celnie określił kolejność zawodników na mecie: tu nie ma przypadków, tutaj trzeba być naprawdę dobrym, zaprawionym w bojach, doświadczonym górskim biegaczem. No cóż… Przede mną wiele pracy. Biegać, biegać, biegać!!!
Organizacja biegu bez zarzutu, dzięki za poświęcenie tragarzy, przepraszam za użyte określenie, którzy musieli wnieść na górę w szybkim tempie nasze depozyty. Mam nadzieję, że za rok poprawię swój marny wynik, bo na pewno odpowiem pozytywnie na wezwanie Chaszczoków do walki z Diablakiem.
Totalny amator Bartek G.
Fot. Bartek G, Alek Dzidowski i Łukasz Smogorowski
-> Pełna galeria Łukasza Smogorowskiego<-
Kilka refleksji – rok temu wpisowe 35 zł (pierwszy termin)Za wpisowe zapewniony był transport do startu autobusami po zbiegnięciu do Zawoi. Był również punkt z wodą na Markowych Szczawinach. Na koniec smaczna zupa. W tym roku wpisowe 60 zł. Brak transportu. Brak z punktem z wodą na trasie. Przy schronisku zawodnicy pozbywali się pustych opakowań po żelkach itp. rzucając to wszystko pod nogi turystom, co nie przysporzyło chluby ani nam, ani organizatorom. Bigos i kromka chleba na koniec też wzbudziły wiele emocji (negatywnych)
W moim odczuciu organizatorzy bardzo „obniżyli loty” i nastawili się na zysk !!
Witam,
Z tej strony Paweł , jeden z organizatorów biegu. Jest nas trójka – ja, Piotr i Sławek.
W zeszłym roku po końcowym rozrachunku okazało się że każdy z nas musi dopłacić po 1000 zł z własnych pieniędzy aby opłacić wszystkie wydatki . Dzięki pomocy Gminy Zawoja udało się te straty zmniejszyć.
Obiecaliśmy sobie że jeżeli nie dostaniemy w 2013 roku większego wsparcia od gminy i sponsorów to biegu nie zorganizujemy. Wsparcia nie dostaliśmy. Mimo wszystko postanowiliśmy bieg zrobić.
Po ostatniej edycji wiemy już że opierając się na wpisowym które wynosi 35 zł nie da się zorganizować tego biegu bez dotacji i pieniędzy z zewnątrz. Kosztów jest dużo : opłaty za wstęp do parku, zabezpieczenie biegu , jedzenie , nagrody rzeczowe, nagrody finansowe , pobyt na miejscu ludzi którzy nam pomagają , oraz sporo innych rzeczy.
Jeżeli chodzi o autobusy to uznaliśmy że nie są aż tak bardzo konieczne, większość trasy i tak trzeba przejść aby się do nich dostać.
Oczywiście aspekt finansowy w tej kwestii też jest ważny. Chcieliśmy uciąć zbędne koszty aby spiąć imprezę z wpisowych.
Jeżeli te autobusy są dla Was ważne to weźmiemy to pod uwagę.
Czekamy na opinie na ten temat.
Punktu z wodą na Markowych Szczawinach nie było , to fakt. Już w trakcie zawodów po przybyciu zawodników na szczyt zorientowaliśmy się że to błąd – wszyscy pytali o picie. Nie było to podyktowane kwestiami finansowymi , woda nie kosztuje dużo. Uznaliśmy że to krótki bieg , a na innych zawodach na trasie tez nie ma wody (np. na Kasprowym Wierchu) . Na większości imprez woda jest jednak na szczycie, u nas taka opcja była nie możliwa. W przyszłym roku woda będzie.
Jeżeli chodzi o bigos , to to miało być coś „specjalnego”. Przy rozmowie z ośrodkiem w którym jedzenie było serwowane ustaliliśmy ceny – 5 zł za zupę, 6 zł za bigos. Zakładaliśmy że bigos będzie lepszy, pożywniejszy , smaczniejszy – okazało się inaczej.
Nie nastawiamy się na zysk. Chcemy po prostu zrobić Bieg na Babia Górę.
Też pewnie na Pana miejscu miałbym podobne odczucia. Dlatego postanowiłem wyjaśnić dlaczego było tak a nie inaczej. Wszystkie uwagi są bardzo cenne i pomogą poprawić bieg w przyszłości.
Pozdrawiam
Paweł Racułt
Chaszczok Team
Niestety mało kto zdaje sobie sprawę jak trudno jest zrobić bieg poza dużymi ośrodkami miejskimi – ja robiłem i taki i taki – w dużych ośrodkach koszty są większe ale też zdecydowanie łatwiej o sponsorów choćby tych drobnych. Ja robiąc bieg który został uznany przez samych biegaczy za wręcz wzorcowy szybko policzyłem ile musiało by wynosić wpisowe gdybym nie miał wsparcia lokalnego biznesu – wyszło 150 zł /zawodnika …
Dzięki dużej liczbie (drobnych) sponsorów mogłem sobie pozwolić na wpisowe w średniej wysokości 35 zł. Ale gdybym był w sytuacji Sławka na pewno nie było by szans. Pasja pasją ale jak tu powiedzieć np. żonie – „słuchaj kochanie, zrobiłem zajebisty bieg, tylko wiesz musimy dopłacić tysiąc złotych…”
Cześć chaszczoki!
Moim zdaniem nie ma co przesadzać z autobusami, to nie jest duża odległość do pokonania. Mi się bardzo przyjemnie spacerowało od schroniska do ośrodka, i za nic nie zamieniłbym tego na blaszana puszkę!
Rozumiem organizatorów, wolałbym żeby ten bieg pozostał kameralny, kosztował 60zł a w zamian pobiec piękną trasa na szczy Beskidów. Nic nie zmieniajcie!
Może tylko niezadowoloną blondynę z kuchni, bigos był beznadziejny ale i tak wybornie smakował!
trzymajcie się!
Witek
Proszę o czytanie regulaminów biegów na które chcecie się zapisać. Jeśli w regulaminie pisze że będzie tak i tak, dostaniemy to i tamto a będzie to kosztować tyle pieniędzy, to płacąc tą sumę nie mogę miec pretensji że dostałem to na co się godziłem. Nie chcę nie biegnę, nie płacę i nie narzekam. Chce, mam ochotę to biegnę. Nic prostszego. A komentarze wiecznie niezadowolonych z siebie osób typu: „i jeszcze drewniane medale na dodatek, najtańsze co mogło być” – są dowodem prostactwa i wymagają politowania. Bardzo przykro się robi z powodu takiego toku rozumowania. Jak ktoś chce złoty medal to zapraszam na olimpiadę…
Witam
„Kolego” jak chcesz pojeść , popić to jedż tym swoim autobusem do baru mlecznego…
Szkoda tylko ze takie osoby biegają w tak znakomitym gronie biegaczy.
Wielkie szacunek dla organizatorów , nic nie zmieniajcie bieg jest super i niech taki pozostanie .
Pozdrawiam
Alo
A jeszcze jedno Panowie Chaszczoki 😉 może pogodę dla Pana Bogdana tez jesteście w stanie załatwić tak na przyszłość 😉 i taki malutki autobusik jedno osobowy wypełniony bigosem…..i zupa na dokładke..
Pozdrawiam
Zgadzam się w 100 % z d. W regulaminie jasno było określone ile i za co. Kto chce to wchodzi w to . Co do medali to Chaszczoki mogli iść na łatwiznę i zakupić w decathlonie metalowe medale z wizerunkiem biegacza, jak na wielu biegach. Zrobili inaczej , ktoś musiał włożyć sporo pracy by je przygotować , podejrzewam , że nie za darmo, podobnie jak puchary (chyba ręczna robota). Mnie tam się podobają, choć liczę , że w przyszłym roku zaskoczą nas jakąś nową formą. Autobusy moim zdaniem zupełnie zbędne, punkt z wodą przydałby się , co do bigosu, byłem tak głodny , że zjadłem dwie porcje bo mój kumpel nie jada mięsa 🙂 i mi smakowało – nie jestem wybredny. Przyjeżdżam na bieg a nie na degustację. Chaszczoki róbcie swoje , za rok stawiam się pod Diablakiem . Pozdrawiam.
Skoro CHASZCZOK to chaszcze, krzaki, badyle, patyki, kłody! Forma wykonania medali i pucharów jest symboliczny. Swoisty przekaz tego co było do pokonania.
Pozdrawiam
Rozumiem, że nie da się zorganizować biegu za darmo, ale zwiększając opłatę startową w stosunku do roku poprzedniego o blisko 100% –
zakładając dużo większą liczbę startujących biegaczy – możemy chyba liczyć na łyk wody pod schroniskiem, nie mówiąc już o ciepłej herbacie
na szczycie, co też przy wsparciu szerpów (wolontariuszy) pewnie dałoby się zorganizować i wnieść termosy, a takim gestem Organizator wzbudziłby nie lada sympatię i pozytywny oddźwięk wśród górskich biegaczy. Mówiąc o kosztach zabezpieczenia trasy mówimy o radiowozie na pierwszym kilometrze i jakimś pojedynczym parkowcu na trasie? Bo więcej zabezpieczenia nie widziałem (może zbyt szybko biegłem), a osy na 3km chyba nie tylko mnie zdołały solidnie pokąsać (do dziś się drapię po łydkach).
W regulaminie była mowa o ciepłym posiłku, ja chciałbym zapytać organizatora co to za potrawę jedliśmy po biegu w Diablaku, bo ani to nie było ciepłe,
ani posiłek? Jak kuchnia krzyknęła taką cenę za takie zbiorowe żarcie to ja wolałbym dostać na mecie nawet zielonego banana niż jeść to nie wiadomo co…
W przyszłym roku proponowałbym albo zbiegać przez Krowiarki, albo zabezpieczyć przez wolontariuszy zejście z góry kamieni (ze szczytu), aby schodzący z mety nie przeszkadzali tym, którzy jeszcze są na trasie.
„łyk wody pod schroniskiem, nie mówiąc już o ciepłej herbacie
na szczycie” – wode to jeszcze moznaby zalatwic, choc z drugiej strony z gory bylo wiadomo, ze jej nie bedzie wiec trzeba bylo sie na to przygotowac. Albo wiesz, ze dasz rade bez wody, albo bierzesz ze soba bidon. W biegu na kaspro wody na Myslenickich Turniach nie ma i jakos nie jest to problemem. A z ta herbata to troche przeginasz…200ml kubeczek dla kazdego biegacza to jakies 40l herbaty, ktore trzebaby wtargac tam na gore. Zreszta jak Ci sie zachciewa herbatki na mecie to ktos juz wspominal pobiegaj sobie 3 kopce albo inny bieg miejski.
Koszty zabezpieczenia trasy to policja, parkowcy, a takze osoby, ktore ta trase oznaczyly, a potem oznaczenia sciagnely. Przeciez to nie krasnoludki robily??
Co do „bigosu” to byl jaki byl, ale bylem taki glodny, ze zjadlem 1,5 porcji i mi smakowal. Jak chciales super bigos to trzeba bylo sobie pojechac do knajpy a nie na bieg na Bagia Gore.
Bidulek, osy go pogryzly, napewno to wina organizatorow:) pewnie sie z osami dogadali, moze nastepnym razem im zaplaca, zeby nie zadlily:) Mnie tez uzadlily i co z tego?
W przyszlym roku proponuje nie startowac, bo to jest chaszczok, a nie impreza rodzinna z biegiem dookola Blon:)
A moze zorganizuj taki bieg za 35 zl zobaczymy czy bedzie wszystko o czym mowisz?
Uważam że organizator powinien wyjść na swoje(+zysk 10%) i nie dopłacać ani złotówki.Opłata startowa powinna pokryć koszt biegu.Zorganizowanie biegu na Babią Górę jest tak samo trudne jak biegi po Tatrach.
A zawodnicy niech głosują nogami.Nie podoba się bieg,nie zapisywać się.Będzie bieg klimatyczny pomimo braku różnych ekstrasów,ludzie przyjadą.Zawsze można dopłacić n.p. za koszulkę z biegu i.t.p.
Co innego uwagi merytoryczne do organizatorów.Ale za 35 zł nie oczekujcie cudów.
Fajna impreza, fajna trasa. Z uwag do organizatorów: następnym razem na łące, gdzie kąsają osy, można ustawić głośnik i puszczać „Lot trzmiela”, będzie większa zabawa 😉 Babia ma niezłą firmę ochroniarską.
Mnie się wydaje, że zabrać ze sobą mini-buteleczkę z wodą to nie jest problem, a tak w ogóle to bez picia na takim dystansie i w takiej temperaturze naprawdę da się przeżyć bez uszczerbku na mocy biegowej 🙂 Może rzeczywiście przydałby się kosz przy schronisku z napisem: tu wrzuć puste opakowanie po żelku, jeśli nie dasz rady wytargać go ze sobą na szczyt 😉
Paręnaście minut drogi w dół można napić się herbatki w schronisku. I zagryźć szarlotką. Chodzą słuchy, że biegacze górscy to twardziele, nie psujmy sobie opinii prosząc o herbatkę na szczycie 😉
Witam..Panowie zacznijmy od tego, że jestem wdzieczny orgnizatorom za zorganizowanie biegu!!! Biegam od maja tego roku..zaliczylem narazie półmaraton i Babią! Zająłem na Babiej zaszczytne 191 miejsce;)) postawilem sobie cel-obiecalem synowi medal i zdobyłem go!!! Wysiadałem fizycznie, ale wiedziałem, że muszę bieg ukończyć!! Nie liczyłem na wodę, na posiłek – zjem i napiję się po powrocie! Panowie – dobrze, że wogóle bieg się odbył. Jak komuś nie pasuje to po co tam jechał? Zawsze jest bieżnia na silowni!! Organizatorzy powinni dać nam nóż w zęby i ogłosić szkołę prztrwania..popieram Łukasza powyżej – biegacze górscy to twardziele i nie psujmy opinii!! Do zobaczenia w przyszłym roku..
Mi się podobało .ale mimo tego „mc” ładnie zaznaczył co można-trzeba poprawić.
W konkurencyjnym biegu przed rokiem (Memoriał Wojtka) wpisowe wynosiło 35zł, a na życzenie była nawet okazjonalna koszulka w tej samej cenie.
Na mecie w Krowiarkach były woda, ciastka, banany, kto co i ile chciał, praktycznie bez limitów. W ośrodku przed dekoracją biegaczy dobra i ciepła strawa dla zawodników. I wszystko to zorganizowane bez większych sponsorów czy pomocy od lokalnych władz. Więc jednak się da.
Witam,
zgadzam się z opinią, że przy schronisku powinna być woda i myślę, że tę uwagę (pojawia się często) organizatorzy powinni wziąć sobie do serca…. jednakże z tą herbatą to chyba lekka przesada. Jak myślisz ilu wolontariuszy potrzeba, żeby wnieść na szczyt Babiej Góry herbatę dla 200 osób w termosikach???? Jeżeli nie wiesz to tego typu uwagi zachowaj dla siebie. Co do os to ta uwaga przyda się organizatorom z pewnością, myślę, że w przyszłym roku spryskają całą Babią muchozolem, żeby żaden owad biegaczom nie przeszkadzał. Ludzie opamiętajcie się, to jest chaszok! nie luksuszczok.
Pozdrawiam organizatorów. Konstruktywne uwagi bierzcie sobie do serca, złośliwe komentarze miejcie w….
Było super!
Dla mnie ten bieg był dobrze zorganizowany i miałem dużą frajdę z niego. Podziękowania dla organizatorów za to, że z pasją zorganizowali ten bieg w granicach swoich możliwości. Góry to góry, trzeba liczyć sie z często nieprzewidywalnymi warunkami klimatycznymi i to jest najpiękniejsze. Taka jest specyfika biegów górskich, w gorszych warunkach się bywało. Nie przeszkadzało mi to, że nie było wody (sam zadbałem o biodrówkę z płynem). Bigos mi smakował po biegu i nie ma co narzekać – to nie Hilton. Może akurat nie byłem w najlepszej formie, bo na bieg przyjechałem rowerem ok. 70 km i podczas zjadu z Krowiarek tak lało, że mnie przemoczyło do szpiku kości, więc startowałem już przemoczony z gorączką i zapchanym nosem, więc pobiegłem poniżej swoich możliwości – ale to już mój problem. Ze swej strony miałbym tylko jedna sugestię: szkoda, że nie było koszulek pamiątkowych – byłbym w stanie dopłacić za taką koszulkę nawet z narzutem (a niech sobie nawet organizator zarobi na tych koszulkach dodając swoją marżę, co w tym złego?). Może na przyszły rok, w trakcie zapisów fajnie byłoby wprowadzić opcję, kto chce koszulkę za dodatkową opłatą. Jeszcze raz dziękuję organizatorom – dzięki temu biegowi pierwszy raz byłem na Babiej Górze. Pozdrawiam wszystkich twardzieli i malkontentów.
Bieg na Babią to bieg dla twardzieli. Chcecie wody i herbatki to na Bieg 3 Kopców się zapisywać :-). I tak jest dobrze, że na górze depozyt czeka. Mógł by być tylko medal i droga w dół. Też fajnie by było.
Mi się podobało! Świetny Bieg.