Te mistrzostwa rozpoczęły się już na lotnisku w Bergamo. Dzień przed odlotem organizator wysłał rozkład jazdy autobusów mających dowozić uczestników z lotniska do hotelu, z którego wynikało, że grupa wrocławska (9 osób) po przylocie o godz. 8:45, odjedzie z lotniska o godz. 14:30, a grupa katowicka (3 osoby), która przyleci do Bergamo o godz. 11:10, o godz.18:00. Poza tym pominął 2 osoby z naszej ekipy, a wg wykazu autobusy miały być załadowane do ostatniego miejsca. Wrocławski samolot niestety przyleciał przed czasem, a padający deszcz uniemożliwił planowaną wyprawę do miasta.
Na szczęście okazało się, że po drugiej stronie drogi prowadzącej obok lotniska jest galeria handlowa, która uratowała nas przed śmiercią z nudów i frustracji. Odjechaliśmy z ponad godzinnym opóźnieniem wraz z ekipami z Belgii i Węgier, które czekały w Bergamo godzinę dłużej od nas. Nieszczęsna trójka lecąca z Katowic została w oczekiwaniu na autobus, który jak się potem okazało odjechał ponad 2 i pół godziny po czasie. W międzyczasie dołączyły do nich grupy lecące z Krakowa i Modlina.
Nasza podróż do hotelu trwała ponad 4 godziny, a to z powodu objazdów i wypadku. Dotarliśmy do hotelu w Passo Tonale13 godzin po wylocie z Wrocławia. W hotelu wiedzieli dokładnie ile osób liczy nasza ekipa, ale okazało się, że jakoś tak zabrakło jednego miejsca. Na szczęście zjawił się szef i wolny pokój się znalazł.
Pokoje były 4-osobowe. Norma niespotykana podczas imprez tej rangi. Na szczęście jedzenie okazało się doskonałe, bo każdy mógł wybrać sobie to co lubi ze szwedzkiego stołu. W hotelu nie było nikogo z organizatorów. Nie wisiała też żadna informacja jak następnego dnia, w sobotę dostać się do Ponte di Legno (bagatela 9 km) na Kongres WMRA, Odprawę Techniczną, Ceremonię Otwarcia, jak skorzystać z kolejki podczas zwiedzania trasy. A w hotelu mieszkała bez mała setka uczestników. Na szczęście jeden z Czechów, który przebywał na urlopie w Alpach zdołał być wczoraj w biurze i powiedziano mu, aby pojechać kolejką.
Obsługa miała wpuszczać osoby ubrane w narodowe uniformy. Na szczęście byliśmy ubrani w eleganckie biało-czerwone dresy i widać nas było z daleka.
Na dworze padał deszcz, w biurze brakowało osób władających innym językiem niż włoski, organizator wykazywał całkowitą bezradność na każdym polu, a zapowiedzi pogodowe były fatalne. Mogliśmy się nawet spodziewać śniegu.
Trasa jakkolwiek szybka, była nieźle nasiąknięta wodą po kilkudniowych opadach deszczu i miejscami przypominała bagno, ba wręcz była bagnem. W niedzielę ruszyliśmy na 3 miejsca startu jako, że mistrzostwa odbywały się na alpejskiej trasie. Na przekór temu było znaczące zbiegi, jeden nawet na 24% stoku trwający przez kilometr. Zbiegało się także do mety.
Juniorki przebiegły najpierw pętlę obok pośredniej stacji kolejki, a potem zaczęły wspinaczkę do mety. Prowadziła Turczynka Sevilay Eytemis, a mistrzyni Europy z Pamukkale, Angielka Annabel Mason usiłowała dotrzymać jej kroku. Drogo ją ta walka kosztowała. Wyprzedziła ją najpierw Niemka Julia Lettl, a następnie ubiegłoroczna mistrzyni świata Słowenka Lea Einfalt.
Nasza Klaudia Pędziwiater biegła najpierw połowie stawki, potem przesunęła się o kilka miejsc do przodu i ukończyła bieg na 19 miejscu. Spory problem stanowiła boląca ją pięta, która dawała o sobie znać szczególnie na zbiegu. Magda Frąckowiak ukończyła bieg na 38, a Gabriela Ekiert na 40 miejscu. Po wszystkim okazało się, że 2 tygodnie nie trenowała z powodu problemów z Achillesem.
Złoto dla Turczynek, srebro dla Brytyjek, a brąz dla Niemek. Polki na 13 miejscu, ale po mistrzostwach w Międzygórzu wiadomo było, że rewelacji na tych mistrzostwach nie będzie. Trasa liczyła 3,9 km z przewyższeniem + 310 m – 50 m.
Z kolei w przypadku juniorów liczyliśmy na dobry występ naszej reprezentacji. Wskazywały na to czasy uzyskane podczas mistrzostw Polski w Międzygórzu, gdzie biegało się w trudnych warunkach pogodowych oraz fakt, że z ubiegłorocznej srebrnej drużyny pozostało dwóch zawodników.
Tymczasem po dwóch kilometrach tylko Marcin Żychski biegł na oczekiwanym poziomie. Pozostała trójka czuła się po prostu źle. Brakowało sił w nogach, płuca zatykały się, Bartka Przedwojewskiego męczyła kolka. Marcin Żychski ukończył biegł na 20 miejscu, nawet lepszym niż się od niego oczekiwano, Bartek Przedwojewski na 35, Rafał Matuszczak na 38, a Andrzej Rogiewicz na 45.
Chłopcy nie ukrywali rozczarowania swoim występem. Czuli się dobrze przygotowani, a nikt nie przyjechał tu na wycieczkę, co się nieraz przy takich okazjach zdarzało.
Błąd w przygotowaniach, kłopoty z aklimatyzacją (mieszkaliśmy na wysokości 1885 m n.p.m.), męcząca podróż, błędy dietetyczne ? Na to pytanie jaka była przyczyna słabszego niż oczekiwano występu polskich juniorów muszą sobie odpowiedzieć trenerzy i sami zainteresowani. Nie można tu mówić o całkowitym zawodzie. Ostatecznie 7 miejsce na 16 sklasyfikowanych reprezentacji jest jednym z lepszych jakie udało osiągnąć się naszej reprezentacji, a w pokonanym polu pozostali Austriacy, Niemcy, Brytyjczycy, Szwajcarzy, więc reprezentacje przeważnie wyprzedzające Polskę w biegu alpejskim. Niedosyt jednak pozostał.
Zwyciężył Ugandyjczyk Michael Cherop przed ubiegłorocznym mistrzem świata Turkiem Ademem Karagozem i kolejnym Turkiem Sönmezem Dagiem, ubiegłorocznym wicemistrzem Europy. Czwarty na mecie Ugandyjczyk Moses Kurong spóźnił się wraz z kolegą 2 minuty na start.
Złoto dla Ugandy, srebro dla Turcji, brąz dla Włoch. Trasa biegu liczyła 8,8 km z przewyższeniem + 760 m – 75 m.
Kobiety biegały na tej samej trasie co juniorzy. Na półmetku na czele znajdowała się piątka zawodniczek, ale na ostatnim, decydującym podbiegu Andrea Mayr „odjechała rywalkom” zdobywając swój czwarty tytuł mistrzyni świata.
Andrea, którą gościliśmy we Wrocławiu, na biegu „Złote Schody Poltegoru” od 2006 roku regularnie co 2 lata wygrywa mistrzostwa świata na trasie alpejskiej. Na schodach nie przegrała nigdy, a oprócz tego biegała maraton na Olimpiadzie w Londynie. Na drugim miejscu Włoszka Valentina Belotti, na trzecim Amerykanka Morgan Aritola.
Po ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Albanii znaliśmy możliwości naszych seniorek w biegu anglosaskim, natomiast nie mieliśmy pojęcia co do ich możliwości w biegu alpejskim. Na półmetku najlepszą była Dominika Wiśniewska-Ulfik,
za nią biegły Anna Celińska i …
Danuta Woszczek, a dalej Izabela Zatorska, która w przeddzień zawodów zaliczyła nieszczęśliwy upadek podczas którego, co się okazało po powrocie do kraju przesunęły jej się 2 kręgi lędźwiowe i boleśnie uciskały nerw.
W drugiej połowie dystansu wszystkie nasze dziewczyny przesunęły się do przodu, a walka (dodajmy zwycięska) na końcówce Dominiki Wiśniewskiej-Ulfik z Brytyjką Emmą Clayton (6. ME 2012, 10. ME i MŚ 2011) mogła rozgrzać każdego. Ostatecznie zwyciężyły Amerykanki, przed Włoszkami i Szwajcarkami., a nasze dziewczyny zajęły 10 miejsce. Na 19 sklasyfikowanych reprezentacji.
Seniorzy mieli do pokonania 14,1 km + 1150 m – 375 m. Zgodnie z przewidywaniami po starcie na czoło wyszli biegacze z Erytrei, ale nieoczekiwanie pokrzyżował im szyki Rosjanin Andrej Safronow.
Andrej nie jest nowicjuszem na górskich trasach. Po raz pierwszy pojawił się w 2004 roku w Sauze d`Oulx, gdzie zajął 18 miejsce. W 2008 roku, w Crans-Montanie zajął 9 miesce, a teraz zdobył pierwszy w kategorii seniorów medal dla Rosji.zajmując 3 miejsce. Ale też Andriusza jest w tym roku w wyśmienitej formie. Zdobył mistrzostwo Rosji w swojej koronnej konkurencji – biegu na 5000 m z czasem 13:30,30 i właśnie tych 0,30 sekundy zabrakło mu, aby wystartować na Olimpiadzie w Londynie. Dzięki jego występowi oraz niezłej postawie dwóch następnych biegaczy Rosja zdobyła brązowy medal w drużynie.
Złoto oczywiście dla Erytrei, a srebro dla Włochów, którzy ukończyli bieg na 5, 6, 7 i 13 pozycji.
Daniel Wosik na miejscu 66, …
Bartosz Karoń na 74, …
Kamil Poczwardowski na 77…
… a Maciek Bierczak na 98…
Drużynowo Polska na miejscu 14 i jest to najlepsze w historii miejsce polskich seniorów podczas mistrzostw świata rozgrywanych na trasie alpejskiej.
Na tym właściwie relację z mistrzostw świata można by skończyć.
Trzeba jednak wspomnieć o kolejnym wyczynie organizatora. Kierownik transportu zjawił się u nas w hotelu przerywając mi obiad z propozycję, aby 2 nasze grupy odlatujące w poniedziałek o godz. 7:10 i 9:10 pojechały na lotnisko … w niedzielę, o godz. 18:30 wraz z odlatującymi o 22:30 Węgrami. Na moją stanowczą odmowę powiedział Węgrom, że nie ma możliwości odwiezienia ich na lotnisko. Ostatecznie Węgrzy na lotnisko pojechali, my również, ale o godz. 2:30 w poniedziałek.
Jeszcze tylko Ania Celińska użyła całej swojej elokwencji i umiejętności posługiwania się językiem włoskim w stylu kobiet znanych mi z filmów Feliniego i innych wybitnych twórców włoskiego kina, aby wywalczyć wyjazd swojej grupy o godz. 7:30, zamiast 2:30, skracając tym samym o 5 godz. czas oczekiwania na samolot, na lotnisku w Bergamo. Ostatecznie cała reprezentacja zdrowo i szczęśliwie dotarła do domu. I pomyśleć, że kiedyś występując publicznie na imprezie biegowej we Włoszech powiedziałem: „Włochy w biegach górskich są dla nas mistrzami. My Polacy chętnie przyjeżdżamy do Włoch na zawody jak studenci, aby studiować na najlepszym uniwersytecie”.
Po mistrzostwach świata w Ponte di Legno moja wiara w tę deklarację została poważnie nadwyrężona.
Relacja: Andrzej Puchacz
Moim zdaniem występ polskiej reprezentacji był bardzo słaby.
Poza tym nieuzasadnione wydaje mi się narzekanie na opóźnione autobusy. Jak wam zależało na wcześniejszym przyjeździe do hotelu to było trzeba kombinować na własną rękę, a nie zdawać się na los organizatora.
4 osoby w pokoju? nie widzę powodu do skarżenia się. Nawet na największych maratonach czołowi zawodnicy zapraszani przez organizatorów nie mieszkają często w jedynkach.
Polskie biegi górskie jest na poziomie amatorskim (nie licząc dwóch miejsc juniorów w pierwszej 20-stce). Więc nie ma co narzekać moi drodzy, tylko cieszyć się, że udało się Wam zaliczyć darmową zagraniczną wycieczkę.
Chcialabym dodac, ze nie tylko ekipa Polakow czekala ale rowniez biegacze z Meksyku i Irlandii takze organizacja ze strony wloskiej byla bardzo slaba. Moge to potwierdzic poniewaz sama bylam ale zostalam na wlasna reke w innym hotelu gdyz hotel druzyny Irlandzkiej i Slowenskiej byl w nie najlepszym stanie i jedzenie rowniez nie bylo na najwyzszym poziomie zwlaszcza jesli chodzi o posilek w noc przed samymi mistrzostwami. Organizator jest od tego, zeby pomoc i dostarczy to co powinien a nie miec jeden autobus ktory krazyl od jednego lotniska do drugiego i z jednej miejscowosci do drugiej, gdzie druzyny musialy czekac pol dnia albo i dluzej. Licze na to, ze kolejne mistrzostwa bede przygotowane znacznie lepiej i pokazemy innym krajom jak sie organizuje takiez to imprezy.
Pomysł o kombinowaniu transportu z lotniska do hotelu na własną rękę jest tyleż prosty co niedorzeczny. Organizując wyjazd reprezentacji składającej się z kilkunastu osób z różnych części Polski należy osobom, którym proponuje się wyjazd na mistrzostwa przedstawić warunki wyjazdu i orientacyjne koszty. Robi się to odpowiednio wcześnie, jeszcze w dniu mistrzostw Polski, które były zawodami eliminacyjnymi lub najpóźniej w ciągu następnego tygodnia. Nie można na dzień przed wyjazdem lub na lotnisku powiedzieć, że organizator nas olał i trzeba się będzie zrzucić po 40-50 euro na busa, który nas zawiezie do hotelu. Organizator podejmując się organizacji podpisuje kontrakt, w którym bierze na siebie obowiązek zapewnienia bezpłatnego transportu z lotniska i na lotnisko oraz w czasie zawodów. Gdyby tego nie było pojechalibyśmy do Włoch wynajętym autobusem.
Standardem podczas mistrzostw świata są pokoje dwuosobowe, a tu były one rzeczywiście takie tylko, że wstawiono do nich cztery łózka co może być odpowiednie podczas wyjazdu integracyjnego, a nie podczas zawodów rangi mistrzostw świata. Kontuzja Izy Zatorskiej spowodowana została właśnie przez tą ciasnotę w pokojach.
Idąc za „fachową radą” Zbyszka ekipy, które narzekały na jedzenie powinny po prostu „kombinować na własną rękę, a nie zdawać się na los (o mowo polska !) organizatora”.
Ci których nie przywieziono na Kongres WMRA i Ceremonię Otwarcia też powinny „kombinować na własną rękę, a nie zdawać się na los organizatora”, podobnie jak ci, którym usiłowano wmówić, że sami powinni zatroszczyć się o swój wyjazd na lotnisko.
Reprezentacja Polski na ten wyjazd została wyłoniona podczas mistrzostw Polski. Pojechali tylko ci najlepsi, dwie osoby spośród zakwalifikowanych zrezygnowały z wyjazdu z powodów osobistych.
Była więc to najlepsza reprezentacja jaką można było wystawić. Nasi czołowi zawodnicy pracują lub się uczą, w tym rozumieniu są więc amatorami. Kto jednak uważa, że łatwo jest zdobyć medal w mistrzostwach Polski i zakwalifikować się do reprezentacji niech to po prostu udowodni – przyjedzie na odpowiednie zawody i to zrobi, a potem pojedzie na mistrzostwa świata i udowodni jakim jest wspaniałym zawodnikiem. Lub wyjedzie na darmową wycieczkę zagraniczną.
Od pewnego czasu słyszę, że wyjeżdżający na niektóre imprezy rangi mistrzowskiej mają wszystko opłacone. Jak zwykle ci co powtarzają te bzdury wiedzą lepiej niż ja i ci, którzy na te imprezy wyjeżdżają .
Jak zwykle, polskie piekielko… Tyle w temacie.
Panie Andrzeju,
Z tekstu wynika, że nie tylko reprezentacja Polski miała problemy. Również inne państwa borykały się z podobnymi problemami. Nie należy więc winić warunków bytowych za wyniki sportowe.
Nasza kadra być może była najmocniejsza jaką mogliśmy wystawić, bo większość zawodników którzy pojechali zajmują regularnie wysokie miejsca w krajowych biegach. Jednak nadal jest to nisza. Udowodnił to debiutujący w górach Kamil Poczwardowski.
Organizacja być może pozostawia wiele do życzenia, ale moim zdaniem trzeba znać swoje miejsce w szeregu. Do najlepszych brakuje nam bardzo dużo.
Dziwię się, że portal biegigorskie.pl nie napisał, że występ naszych reprezentantów był porażką (bo moim zdaniem był). Autor tekstu skupił się tylko na narzekaniu i pokrótce przedstawił miejsca Polaków. Żadnego uzasadnienia słabego występu. Może warto zapytać o to samych zawodników i przedstawić w formie krótkich wywiadów na stronie. Myślę, że to bardziej zainteresuje czytelników i amatorów biegania.
Jeśli chodzi o koszty, to doskonale wiem jak sprawa się ma. Wiem, że na większość wyjazdów zawodnicy muszą wykładać 100% ze swojego portfela. Jednak z tego co mi wiadomo wyjazd do Włoch był akurat finansowany z PZLA.
Nie mam zamiaru nikogo tutaj obrażać. Ale lubię jak rzeczy nazywa się po imieniu. Mam szacunek do Daniela Wosika, bo jak na amatora, jego poziom jest bardzo wysoki, ale jego 66 miejsce jest zapewne dalekie od oczekiwań. Wystarczy przypomnieć sobie występ Heńka Szosta na Alasce i można uwierzyć w to, że nawet amator (a był nim wtedy Szost) jest w stanie zajmować wysokie miejsca na MŚ.
Ja przedstawiłem się z imienia i nazwiska. Wypadałoby, aby7 rozmówca zrobił to samo.
Takie komentarze, jak Pana Zbyszka, nie zachęcą naszych najlepszych zawodników do rywalizacji na MŚ, czy ME. Kierownik drużyny też niechętnie będzie pisał relacje z takich imprez, by potem czytać pod nimi tego typu komentarze.
Dlaczego mamy się zawsze dołować i każdy start międzynarodowy naszych reprezentantów uznawać za porażkę? Trzeba się cieszyć, że w końcu na MŚ pojechali nasi najlepsi zawodnicy, a nie kadra B i że wyglądali jak prawdziwa reprezentacja w jednolitych strojach, a nie wędrowna trupa w kolorowych wdziankach.
Nie wydaje mi się, żeby poziom polskiej reprezentacji w biegach górskich na tle innych reprezentacji był niższy, niż naszych zawodników w płaskich biegach długich. Gdyby zrobić analogiczne MŚ w biegu ulicznym na 10 km, to miejsca Polaków na pewno nie byłyby lepsze.
W jaki sposób Kamil Poczwardowski udowodnił, że biegi górskie w Polsce, to nisza? To świetny zawodnik, od lat zajmuje czołowe miejsca w MP i w zagranicznych biegach przełajowych, więc zakwalifikowanie się do reprezentacji Polski w biegach górskich nie było dla niego trudne.
Henryk Szost to ewenement na tle polskiej szarej rzeczywistości lekkoatletycznej. Warto zastanowić się dlaczego tacy utalentowani zawodnicy nie startują w barwach kraju?
Byłem dwukrotnie na takiej „wycieczce zagranicznej” za czasów juniora, biegałem z Heniem i organizacja nie przypominała tej przywołanej w artykule. Zwłaszcza że jedna z „wycieczek” była we Włoszech.
Od wielu lat widać w Polsce chęć rozwoju tej dyscypliny, ale wielu dobrych zawodników jak choćby wspomniany Poczwardowski nie radzi sobie z górami. Pan Andrzej moim zdaniem dobrze napisał, jeśli ktoś czuje jak Zbyszek to może warto wystartować i pokazać marazm w polskich biegach górskich. Góry weryfikują wszystko.
Może ta reprezentacja nie była w stanie powalczyć z najlepszymi, ale lepszych próżno szukać. A ci którzy mogli by zmienić oblicze reprezentacji nie są zainteresowani „wycieczkami” bo mają inne cele.
Do Zbyszka, proszę o więcej szacunku dla innych, zwłaszcza dla p. Andrzeja dzięki któremu biegi górskie w Polsce istnieją. To dzięki jego działaniom PZLA uznała biegi górskie.