Z Marcinem Świercem, zawodnikiem teamu Salomon Suunto i najlepszym polskim biegaczem ultra, rozmawia Igor Błachut.
IB – Jest tuż po południu, nie muszę więc chyba nawet pytać, czy dzisiaj już biegałeś?
MŚ – Biegałem… To tak do końca nie jest oczywiste, bo mam cały czas drobne problemy z kontuzją. To się pojawiło już przed Transvulcanią – bóle w kolanie… Potem było lepiej, sam bieg bez większych kłopotów, ale teraz znowu się odezwało i coś czuję. No, ale trenować trzeba.
IB: Twoje podejście do treningu każe z rezerwą traktować Twoje własne słowa, że uważasz się za amatora.
MŚ: Ludzie różnie to oceniają, ja tak naprawdę uważam się za pasjonata. Bo zawodowiec – to za dużo powiedziane ..
IB: Gdzie tkwi różnica?
MŚ: Przede wszystkim w podejściu do biegania i możliwości wykonywania treningu, czyli niby uprawiania tego zawodu. Ci najlepsi, najbardziej znani zawodnicy, zwykle zapraszani są na duże biegowe imprezy dwa tygodnie wcześniej. Tam sobie trenują, przygotowują się do startu. W innych krajach biegacz ultra jest na świeczniku- Kilian, Scott Jurek czy Krupicka, w naszym kraju na świeczniku są piłkarze…to boli. Także czołówka teamu Salomona była ostatnio przez dwa tygodnie na treningu wysokościowych w Stanach Zjednoczonych. Zawodowcy nie muszą się więc martwić o takie rzeczy – ja na trenowanie na wysokości na ogół nie mam za wielkich szans. Ich życie sportowe jest skupione na najważniejszych imprezach – jeżdżą z imprezy na imprezę (patrz Kilian –wygrywa Transvulcanię a wczoraj wygrał Zegama maraton – kolejne zawody z cyklu pucharu świata). Ja teraz się przygotowuję do mistrzostw świata w biegach górskich, które odbędą się w Szklarskiej Porębie. Coś tam sobie trenuję, więc nie ma co narzekać. Byle tylko zdrowie było.
IB: Twoje życie kręci się wokół biegania. Ciekawe, co byś robił, gdybyś się tym nie zajął kiedyś?
MŚ: Nie wiem… Chociaż tak naprawdę, to zacząłem dosyć późno. Bieganie w klubie zacząłem w wieku 16-17 lat. To były zajęcia lekkoatletyczne, ale można powiedzieć, że wiek juniora to raczej przespałem. To nie był zresztą taki bardzo profesjonalny trening. Po raz pierwszy na tartanowej bieżni miałem okazję biegać w wieku 21 lat – więc to najlepszy dowód, że trudno, żeby coś w tej lekkiej zdziałał. Już wtedy zacząłem się zastanawiać sam, jak sobie lepiej ten trening układać. Z taką też myślą poszedłem na studia – czyli AWF – żeby więcej dowiedzieć się o trenowaniu, jak to dobrze robić. Czyli dosyć późno się to zaczęło; w tym wieku to już raczej jest pozamiatane z wyczynem.
Z czasem coraz bardziej wchodziłem w biegi długie. Trudne, górskie dystanse. Pewnie zadecydowały o tym predyspozycje – ja sam uważam, że jestem jak skrzyżowanie konia z pociągiem, taki wół pociągowy. Mogę długo i dość mocno biegać.
IB: Same predyspozycje jednak nie wystarczą?
MŚ: Tak, ale tu też trzeba obalić pewne mity. Niektórzy myślą, że robię na treningach po 40 kilometrów dziennie. A ta praca treningowa nie jest prosta; trzeba to wszystko przecież jakoś wpleść w życie. Więc biegam mniej, co nie znaczy, że jest to trening lżejszy. A tak naprawdę to regeneracja jest nawet ważniejsza od samego treningu, więc trzeba jeszcze znaleźć czas na odpoczynek.
IB: No i na pracę jakąś?
MŚ: W sumie to całe moje życie kręci się wokół sportu. Prowadzę zawodników, organizuję treningi, obozy… Inne pasje, o ile można tak powiedzieć, też związane są ze sportem – jazda na rowerze na przykład.
IB: Nie boisz się, że kiedyś Ci się to bieganie przeje?
MŚ: Kiedyś sam próbowałem sobie wyobrazić, co by było bez biegania. I nie bardzo potrafiłem znaleźć odpowiedź. Zresztą – wiadomo, że nie jest z tym łatwo. Próbowałem znaleźć „normalną” pracę w swoim zawodzie, jako nauczyciel wychowania fizycznego – i nie udało się. Perspektywy nie są nadzwyczajne, jak wiadomo… Do biegów ultra, na szczęście, nikt mnie nie zmusza. Inaczej to zupełnie nie miałoby sensu. A tak, to jest po prostu frajda – pojechać w jakieś ciekawe miejsce, podpatrzeć, jak trenują najlepsi, potem próbować się z nimi zmierzyć. Tak, jak będziemy próbowali z Piotrkiem Hercogiem na Trans-Alpine w tym roku. Powalczymy, zobaczymy…
IB: Gdzieś w tym wszystkim uciekasz z odpowiedzią o „normalne”, cywilne życie.
MŚ: No tak… ale moim zdaniem, każdy „ultras” to trochę samotnik. Poza tym, ja w ogóle nie lubię być na świeczniku i opowiadać o sobie. Czasami dobrze jest uciec gdzieś w te góry i trochę się schować. Ale, z drugiej strony, ważny jest złoty środek, żeby nie zaniedbać osobistych relacji. I dlatego fajnie jest samemu biegać, ale dobrze też po tych startach i treningach wrócić do domu.
Leave a Comment