Gdy doskwiera lekkie przeziębienie i masz chęć uczestniczenia w zawodach, co wybrać? Wybrałem start w zawodach. Silna wola i chęć poszerzenia doświadczenia biegowego w oparciu o trudny bieg Nadleśnika wygrała.
Było trudno z uwagi na dochodzące demotywujące myśli, ale nie można myśleć o wszystkim tym, co Cię zniechęca. Nie rezerwowałem wcześniej noclegu, bo wiedziałem, że nie pojadę na te zawody biegowe od kilku dni z uwagi na stan zdrowia.
Piątek dał jednak inny obieg myśli. Pomyślałem, że przydać się może kołdra i ciepły koc oraz strój narciarski w przypadku oblężenia miejsc noclegowych. Pojechałem na Nadleśnika, choć cały czas tkwiły we mnie myśli, odpocznij, zostań w domu, ale druga strona umysłu „pchała” do przodu.
W Szczyrku zimno, ślisko na drogach, pełno śniegu. Jeszcze był czas się wycofać, no i dodatkowo szukanie noclegu kończyło się fiaskiem. Wielkie ryzyko przede mną. Wracać?
Odebrałem mimo wszystko numer startowy i przenocowałem w samochodzie tę chwilę do 3 nad ranem pod biblioteką.Te kwiatki na szybach samochodu, niewygoda na przednim i tylnym fotelu, ale cóż do startu niedaleko i właściwie nie zimno.
Chwila drzemki, choć była w niekomfortowych warunkach, zbawienna zawsze jest. Wszystko działo się za szybko od rana. Przebieranie się po drzemce, szybkie wysłuchanie słów organizatora (odprawa), no i zanim dobiegłem do linii startu, bo jeszcze czegoś zapomniałem z samochodu, przez wszystkich została ona przekroczona, także zostało mi dogonić „peletonik”. Poza linią startu jeszcze wkładałem w biegu rękawice oraz próbowałem dopiąć plecak biegowy, żeby potem nie przeszkadzał, bo nie będzie kiedy się zatrzymywać.
Ile tego było, na początek może z 300 metrów i do góry! Do góry z nachyleniem, które nie do końca, ale może w części odzwierciedla wejście na Śnieżnik podczas zawodów w „Lądku-Zdrój” gdy wchodzimy na szczyt podczas dystansu 130 i 240km. Tutaj brak ścieżki, trzeba ją najpierw wykonać, ale delikatna rysa już „wyryta” w śniegu przez tych z przodu jest. Przez nas poszerzana. To wygląda jak przedzieranie się przez las w 30cm śniegu donikąd, ale tu przynajmniej były tasiemki “Enervit”-a. To jeden się ześlizguje, próbuje wejść. Chwilami zwyczajnie stoimy i czekamy na tych, którzy starają nie poddać się.
Wszakże są też proste odcinki, ale nazwijmy to zbyt krótkie, żeby dawały odetchnąć. Momentem myślałem, że odetchnę, ale tu lód pod nogami i leżę (śmiech). Jeśli tylko nogi i płuca nabrały świeżości, ten kto mógł, po zaspach śniegowych „zawijał” do przodu. W pewnym momencie mi także przyszła myśl o wyprzedzaniu, ale potem jak zobaczyłem po prawej grupkę, która „wdrapywała” się ku górze, odpuściłem.
Non stop do góry, świetna trasa, techniczna. Chwila po prostej, biegniemy dosłownie wzdłuż ostrego nachylenia w lesie i właściwie jeden krok nie taki jak trzeba i można “zjechać” w dół a potem w dół. Nachylenie się kończy i kolejna niespodzianka w postaci nieoczekiwanego strumienia i nie ma jak przejść. Może znajdzie się kamień w strumyku aby nim przejść, ale nie, trzeba przeskakiwać i znów do góry się wspinamy. I tak cały czas aż na lżejszy teren wychodzimy gdzie drzew brak i chyba już trochę jaśniej.
Dzień wstaje, ale za to więcej śniegu i mgła. Czołówki już właściwie nie potrzebne, ale przydałyby się okulary, bo te armatki z zawartością naprawdę wkurzać zaczynają. Szczytu jak nie widać tak nie widać. Ktoś z tyłu mówi, że jeszcze 200m nachylenia zostało.
Dodatkiem do całej imprezy są pozostawione ślady ratraków i nic tylko dookoła zmarznięty,ubity śnieg. Więc wybieraj czy po śladach ratraka czy po….
Jeszcze właściwie się dobrze nie obudziłem, ale częściowo to może dobrze, bo pokonywałem trud bez pełnej świadomości. Troszeczkę można było odetchnąć gdy szczyt został ogarnięty. Teraz ostro w dół i właściwie nie da się zbiegać. Nazwę to dosłownym zjeżdżaniem w butach i trzeba szerokie kroki robić. Ups… i brak kontroli oznacza lądowanie w śniegu i szybkie podnoszenie się po kilku przewrotkach. Tak to już drugie “leżenie” i trzeba naprawdę uważać.
Część zawodników wchodzi na minięty szczyt z powrotem więc za jakiś czas powinien być punkt kontrolny. Uzupełniłem swoje zasoby energetyczne na tymże punkcie a na nim inni zaczynają już rezygnować i kończą swoją imprezę na półmaratonie. Nie ma co, trasa wymaga.
Posiliłem się i trzeba stąd uciekać, bo zimno robi swoje, ale teraz trzeba wejść na ten szczyt ponownie, co zaczyna być nie lada wyczynem. Tego wszystkiego nie sposób opisać. Trzeba być na tym terenie, żeby doświadczyć, żeby poczuć tą w pewnych momentach niemoc samego stawiania kroków kiedy widzisz podejście już mocno wyślizgane, po którym nie sposób wchodzić i musisz asekurować się mocno kijami. Tu z pewnością raki rozwiązałyby cały problem Miejscami na „grani” teren jest zasypany po same kolana. Prościej jest iść po śladach, które są naprawdę głębokie niż wyprzedzać tu kogokolwiek, a kijki wbijają się w zamarznięty śnieg jak zapałka kiedy sprawdzasz czy ciasto się już upiekło..
Totalna dzicz, ale te widoczki – wspaniałe. Falujący żywy dywan mgielny nad wszystkim a nad nim słońce świeci i my. Miejscami ktoś robi zdjęcia. Czy się uśmiechać, czy podnosić kijki do góry, nie wiadomo, bo chwilami brak sił. Najbardziej naturalne oczywiście zachowanie na zdjęciu będzie najlepsze, ale zastanawiam się jak ta kobieta wytrzymuje tu tyle czasu być. Takich klimatów nie doświadczyłem, ale zastanawiałem się chwilami czy o tych ścieżkach świat zapomniał, bo nie ma w ogóle znaków o górskich szlakach. Wygląda to jak Syberia i to jest w tym najpiękniejsze.
Nogi się już przyzwyczaiły do przeciążeń, do ześlizgiwania się. I tak jak przez chwilę myślałem, że jeśli nie ma się koncentracji na 200% to coś się musi wydarzyć. Tak ten brak chwilowej koncentracji zaowocował kolejnym poślizgiem na zbiegu i kolejnym upadkiem na tyłek, już właściwie nie bolesnym, bo troszeczkę śnieg zamortyzował, ale potraktowałem to jako kolejny znak, że musisz wciąż uważać.
Właściwie to już sam do siebie się uśmiechałem, bo zapomniałem napić się “lodowego” izotonika, no bo może organizmowi brak wody! Tak pokonując te dzikie tereny dogoniłem innego zawodnika w tych zaspach. Wspominaliśmy sobie różne biegi w Polsce, porozmawialiśmy o obuwiu, treningach i innych przyziemnych sprawach, aby umilić sobie czas. Tak biegnąc, właściwie więcej skacząc, bo dużo powalonych drzew, trzeba stawiać wysokie kroki, lecimy ku przodowi.
W międzyczasie posiliłem się batonem energetycznym, bo właściwie nie chciałem kolejny raz leżeć na śniegu. Gdy tak pokonywało się kolejny zbieg, zastanawiałem się czy nie nagrać kolejnego kawałka trasy i tuż przy wyciąganiu telefonu, teren kolejny raz przypomniał o swoich wymaganiach. Nic, trudno, rezygnuje z archiwalnego małego nagrania i koncentruje się na tym co mam przed sobą.
Już na horyzoncie widać flagę i dwa samochody. Punkt odżywczy no i tu już komunikat, że my możemy już na dystansie maratońskim dalej bieg. Nic mi nie było wiadome o limicie a tym bardziej w regulaminie nic nie pisało. Nie mniej jednak brakowało niecałe pół godziny. Kiedy słyszę od chłopaków na punkcie ile zostało do mety, zrobiłem wielkie oczy, że to już niebawem Wiecie jak to jest kiedy pokonuje się długie naprawdę ultra a tu słyszysz ilość kilometrów, i taki zapas czasu, że spokojnie można to przejść w szybkim tempie? Jestem chyba zbyt ambitny, bo wcale nie oznacza to, że musisz maksymalnie wykorzystać czas jaki masz.
Od jednego z zawodników słyszę, że teraz trzeba się “wdrapać” na górę, tę samą tylko że trzeci już raz a do pokonania jest jakieś 2 kilometry podejścia. Nie wiem czemu, ale targam do przodu z kapturem na głowie. Las się kończy i szeroka przestrzeń no i ten wiatr. Szarpie wszystkim, myślę, żeby poprawić jeszcze przyczepiony za słabo numerek, bo zaraz odfrunie. Tuż przed szczytem doganiam jeszcze jednego zawodnika, ale nie skupiam się na czasie i miejscu. Już wiem, co daje bieg w Beskidzie Śląskim.
Gdy widzimy znaczek z informacją o mecie, pozwalam sobie na chwilę luzu, bo trzeba to potraktować jako extra zabawę również i poszaleć trzeba na tym zbiegu. Zbiegamy razem z kilkoma zawodnikami i zawodniczkami a już przed metą dodatkowo jedna osoba leci w poślizg.”Wszystko,ok?”. Pomagam w ostatnich metrach trasy i lecimy do mety.
Fajnie jest widzieć metę, przekraczać takie miejsce, gdy dawno się tego nie robiło (2 m-ce). Świetne uczucie znów powróciło a przeziębienie? Nie ma, czyżby wystraszyło się przewyższeń? (śmiech). Jednego minimalnie żałuje, tej może niecałej połowy godzinki, co pozwoliłoby mi działać i doświadczać pełnego Nadleśnika, ale tam warto wrócić a kolejne punkciki dopisuje sobie do swojego dorobku biegowego.
Mateusz Hyski
Leave a Comment