Późne, gorące, czerwcowe popołudnie i my – w busie do Mszany Dolnej, który pomykał radośnie w naszym ulubionym kierunku. W Mszanie ostatnie zadania po zakończonych zawodach Ultra-Trail® Małopolska (UTM). Jedno całkiem poważne – odbiór pozostawionego u mechanika terenowego auta, które łapało oddech po wielokrotnych wjazdach i zjazdach z Bazy Lubogoszcz, dotychczasowego miejsca startu i mety zawodów.
W powietrzu – zaduch, w głowie – wspomnienia a my rozmawiamy o biegach, pierwszej edycji Ultra-Trail®Małopolska, trasach i planach na kolejne przygody. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że nasze rozmowy, wspominki i biegowy klimat żywo zainteresował podróżnych. Albo stacja radiowa była słaba, albo my tacy interesujący – ha! I nagle, niespodzianie, zupełnie niechcący On – czyli Piotr z UTM – mówi, że niebawem zorganizujemy najtrudniejszy półmaraton górski w tej części galaktyki! Moje oczy zaczęły przypominać pięciozłotówki, upalne powietrze zadrgało, kolana zmiękły i pierwsza myśl – oczywiście w to wchodzę! Jeśli ekipa UTM mówi, że będzie to najtrudniejszy półmaraton górski w Polsce, to będzie tak na pewno.
Szczebel to dla nas miejsce szczególne – król Beskidu Wyspowego, do którego prowadzi wiele dróg a każda jest inna, wyjątkowa, mniej lub bardziej męcząca (mówiąc delikatnie, ze szczyptą dyplomacji). Szczebel to wisienka na torcie zawodów Ultra-Trail® Małopolska. To mekka miłośników biegania w górach. Owiany legendami, historiami. Niejednokrotnie otulony pierzyną z mgły. Kiedy ma dobry nastrój, zaprosi Cię do podziwiania panoramy Beskidów. Kiedy grymasi, nie zobaczysz nic. Na Szczebel wiodą kamieniste szlaki, które mogą dać w kość, zwłaszcza gdy przed Tobą kolejne kilometry biegu – w zależności od dystansu – nocą lub nocami. Tam możesz poczuć się bezpiecznie, wiedząc gdzie jesteś i ile drogi przed Tobą. To pewniak, ulubieniec, miejsce troski – o ile Paweł z UTM nie poprzestawia kamieni tak, że droga na szczyt stanie się jeszcze bardziej… interesująca!
Dlatego też, półmaraton, który opiewa czterokrotny wbieg na Szczebel – 21 kilometrów szczęścia i 2000 metrów przewyższenia w dół i w górę – uznałam za kwintesencję dotychczasowych biegów, marzenie. To bieg, który jeszcze przed startem wydał mi się czymś szczególnym. Odliczałam więc czas. Kilkakrotnie odwiedzałam to miejsce. Czarnym szlakiem, prawie na czworakach. W sytuacjach, gdy czasu było mniej – z Przełęczy Glisne. Czasem odwiedzając inne, niedalekie szczyty. W upale i w deszczu, z kijkami i bez, z kanapkami w plecaku albo szybko z małym bukłakiem, aby później zjeść przepyszne pierogi w Pensjonacie „Szczebel” u podnóża tej góry.
Pokochałam to miejsce równie mocno co Organizatorzy. Czułam, że doskonale już rozumiem, dlaczego tak bardzo chcą tam wracać i dlaczego zadedykowali królowi Beskidu Wyspowego nowy, arcytrudny bieg: trochę dla koneserów, trochę dla szaleńców, dla odważnych i głodnych przygód.
Cztery razy Szczebel! W czasie trwania zawodów widziałam zawodników zbierających pieczątki na rękach – logotypy innych biegów Organizatora (pozwala to na potwierdzenie ich obecności na całej trasie biegu), biegnących, posilających się w punktach odżywczych. To wszystko w bezdeszczowy, słoneczny, nieco wietrzny dzień, choć byli i tacy, którzy czekali na deszcz – ten dopiero wprowadziłby koloryt na trasie! Wtedy poznałam lepiej nową bazę, nowe miejsce, które ugościło „szczeblowych” biegaczy, a już zimą, w grudniu – ugości biegających w WINTER TRAIL MAŁOPOLSKA. To wspomniany już Pensjonat „Szczebel”. Duży ogród przy Pensjonacie stał się areną zmagań biegaczy – miejscem, z którego startują oraz miejscem, do którego bezpiecznie docierają. Jest tam dobra atmosfera. Obserwowałam coraz to nowe a i też znane mi już twarze – oni jeszcze nie przeczuwali co dokładnie ich czeka. Wiedzieli tylko, że Organizatorzy z taką wyobraźnią i kreatywnością często mówią: „Przeżyjesz Szczebel? Nic więcej w życiu Cię nie zaskoczy!”. Coś w tym jest!
Jak wyglądał mój dzień z pierwszą edycją SZCZEBEL CUP? Otóż tak!
Jadę na miejsce startu samochodem, który pęka w szwach od medali, pucharów i wszystkiego, co potrzebne do biura zawodów. Po drodze nastrajam się piosenką „Szczebel Love Song”, którą znam już na pamięć (polecam, wykonywana przez Organizatorów!). Dzień zapowiada się na pełen emocji, przyrody i przygody. Jako, że mam to szczęście otaczania się ludźmi pełnymi pasji, zakochanymi w życiu i którzy zawsze reagują pozytywnie na moje szalone pomysły wiem, że na miejsce dojedzie ktoś szczególny. To moi przyjaciele, mali i duzi, z dzwonkami, tamburynem, kanapkami, ciepłą herbatą i cukierkami!
Ludzie, którzy ten dzień postanowili spędzić na szczycie wraz ze mną, kibicując zawodnikom. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że są wśród nich dzieci! Jaś i Kubuś skradli serca biegaczy i osłodzili wbieganie na szczyt. Ich dziecięce głosy, nasze dorosłe utyskiwania i krzyki, dźwięk dzwonków oraz instrumentów jeszcze długo pozostaną w mojej pamięci. Uśmiech biegaczy na widok tych małych istot oraz ich starań to wielka nagroda, a dla dzieciaków satysfakcja i na pewno wspomnienie na długo. Ja z kolei nigdy nie zapomnę różowego tamburyna z królikiem, który zadbał o morale i atmosferę na Szczeblu. To była prawdziwa moc!
Ostatni, czwarty wbieg na Szczebel to także moje ostatnie spotkanie na szczycie z biegaczami. Robi się chłodniej, ale słońce daje radę i jest ze mną prawie do samego końca. Żegna mnie Szczebel w dobrym humorze, bez pierzyny, w pełnej krasie. Macham na pożegnanie, śmieję się do siebie, że to chyba już dziewiąty raz w tym roku i na pewno nie ostatni. Zbiegam do Przełęczy Glisne, gdzie zostawiłam, jak zawsze, otwarte auto. W strefie mety już trwają porządki. Na zakończenie dnia czeka na mnie ciepła zupa pomidorowa. Tak zakończyła się pierwsza edycja SZCZEBEL CUP. Jak smakowała? Jak ta pyszna, ciepła zupa – nagroda. Śmiechami na mecie. Dźwiękami różowego tamburyna i cukierkami od dzieciaków, którym szczególnie dziękuję za wykreowanie tak fantastycznej atmosfery w gościnie u króla Beskidu Wyspowego.
Jadzia Bryś
Leave a Comment