Niesamowite przeżycie, dla wielu przełamanie swoich tych słabych stron. Sam wjazd do Krynicy i już widać biegaczy na mecie – nie wiem, jaki to dystans, ale na twarzy znajome grymasy, czyli radość, uśmiech, a u mnie?, start z rana na dystansie 64 km – to będzie bieg.
Autobusy pełne zawodników i zawodniczek wcześnie rano odjeżdżają do Rytra. Niektórzy się śmieją, niektórzy w pełni skupieni. Podczas wjazdu na teren startu mijają nas już „ultrasi” z setki. Moja pierwsza myśl – za rok pomyślę, bo do punktacji UTMB i tak zmierzę się z dłuższym dystansem. Już o 7 rano startują „ironi”. My startujemy w dużych grupach 200 osobowych o punkt 8:00.
Hm, no i nie ma co się spieszyć, bo pierwsze podejścia już dają w kość. Bardzo strome podejście, na którym nawet nie ma jak powyprzedzać. Kamienie, trochę wody w strumyku, czasem błoto – po prostu teren wymarzony dla ultrasów. Bardzo długie podejście kończy się na szczycie i od razu słońce wprasza się bez pytania na twarz. Nieprawdopodobne, organizm pobudzony na 200 %. W pewnym momencie zastanawiam się jak to wytrzymam, ale w głowie tylko jedna myśl – przyjechałem by przekroczyć metę.
Dobiegamy do pierwszego punktu żywieniowego i już brakuje pomarańczy. Są tylko banany oraz woda, która na pierwszy rzut smakuje jak kompot, ale okazuje się, że to izotonik. Cóż, nie ma co odpoczywać, będzie jeszcze na to czas na mecie. Uciekam stąd w trasę. Towarzyszące słońce i super górskie widoki urozmaicają drogę. Na pierwszym „przepaku” obowiązuje limit czasowy, więc trzeba dobrze rozplanować dystans i siły. Pierwszy ostry zbieg i okazuje się, że bardzo stromy. Czasem naprawdę trzeba hamować, no chyba, że chcemy (…) – lepiej nie :).
Trasa po zbiegu nie trwa długo płaska, no bo i po co. Trudna wymagająca trasa ma swoje urozmaicenia i czasem minimalnie pozwala odpocząć, choć szybko przypomina o swojej trudności. Na pierwszym „przepaku” gotowane ziemniaki z solą smakują naprawdę dobrze. O niebo to lepsze niż batoniki, które też są ważne jak uzupełnienie wody w organizmie. I kolejna myśl budzi się – biec, nie odpoczywać.
Teraz przede mną bardzo długie i bardzo strome podejście . Nikt nawet nie wzbija się do biegu. Momentami wymieniamy kilka zdań z zawodnikami, tak kilka, bo podejście wymaga dużej pracy od płuc. Uspołecznienie się z innymi, integracja wspaniała. Przez chwilę zastanawiam się kiedy zobaczę koniec podejścia, ale jakoś nie spieszy mi się do tego punktu. Wyjście z lasu i znów ciepłe słońce uderza.
Dookoła pola, widoki na domy, słychać wszystkie naturalne dźwięki w górach. Miejscami przebiegamy obok dużego stada owiec. Oczywiście zatrzymuje się i robię pamiątkowe zdjęcie, bo nigdy się taka chwila nie powtórzy. Ktoś przez moment żartuje – „izotonika ona nie chce”. Cóż trzeba biec patrząc na zegarek.
Koło godziny 14:30 może 15:00 witamy kolejny „przepak”. Z mojej koszulki już nie ma co wyciskać. Trzeba się przebrać. Szybko pochłonięte dwie cole, dają duże orzeźwienie, a uzupełniony plecak świeżą porcją magnezji oraz kilka jej łyków pobudza organizm. Kolejna pewnie już znana myśl – uciekać i biec do mety.
Przez moment rozmawiam z kolegą na trasie, który biegnie 100 km. Wspólnie pokonujemy bardzo wymagające podejście pod wyciągiem narciarskim. Mamy chwilowe szczęście, bo słońce przykryły chmury, więc krótko mówiąc trzeba się delikatnie spieszyć, choć nie wiadomo jak to zrobić. Znajdujemy jednego kolegę, którego dopadły skurcze. Staramy się wspomóc wodą lub w jakikolwiek inny sposób, ale on chwilowo potrzebuje odpoczynku.
Na tym dystansie już nie zastanawiam się nad kilometrażem, to już nie istotne. Koncentracja co do kolejnych podbiegów i zbiegów jest ważniejsza. Około 1,5 km biegu na samej górze oraz bardzo stromy zbieg miejscami graniczący z zatrzymaniem się, wymusza do chwilowego marszu, jeśli można to tak nazwać. Buty ześlizgują się nawet po piasku.
Intensywna trasa wciąż nie pozwala o sobie zapomnieć. W pewnym momencie dopada mnie euforia – zadowolenie z uczestniczenia w takim biegu. Coś nieprawdopodobnie wciąż nowego, trudnego, kompletnie nie można porównywać do biegu ulicznego. Ktoś krzyczy , brawo i dopinguje, że do mety pozostało tylko 17 km. Z jednej strony myślę, że to tylko 17km, ale to jeszcze już niecałe 20 km.
Tutaj już mieszamy się, bo doganiamy zawodników, którzy biegną dystans 34km oraz mijamy start dla zawodników na dystansie 17 km. Doskonale widać, kto biegnie długi dystans, a kto krótki, kto ma tę świeżość w nogach.
Rozmowa z jeszcze innymi kolegami i koleżankami na trasie orzeźwia i nie tylko ja, ale również oni dzielą się doświadczeniami. Bacówka już nie daleko. Kolejny punkt żywieniowy i zarazem ostatni przed metą. Ostatnie jeszcze zarejestrowanie czasu oczywiście oprócz mety i ostanie może 4 km pod górę. Cały czas idziemy w lesie lub wzbijamy się lekko do biegu. To już ostatnie i ważne kilometry. Po chwili trasa zmienia profil i zbiegamy. Zbiegamy po korzeniach, kamieniach i również po normalnej prostej ścieżce leśnej. Znak „Bieg 7 dolin. 5 km” uświadamia aby jeszcze bardziej dokręcić tempo. Chwilami to nie jest dobrym pomysłem, ale łyk wody mobilizuje organizm do wysiłku. Widok Krynicy-Zdrój poprawia humor, a cały wysiłek gdzieś zanika. Momentami słychać głos z głośników i muzykę, co mi mówi – meta. Chciało by się jeszcze podkręcić tempo, ale ostry zbieg zmusza do momentami zwalniania.
Ktoś powiedział – „jak ja lubię to ogrodzenie”. Chyba podzieliłem jego zdanie. Na ostatnich metrach bardzo ostre zejście daje się we znaki, bo buty tracą przyczepność i ześlizguję się. To jednak nie demotywuje, na ostatnich metrach i zakrętach, które wskazują panowie z Policji. Widok mety, rekompensuje wszystko złe, co się wydarzyło na trasie, a szczerze pisząc było bardzo mało takich momentów. Ten okrzyk radości oraz kilka wyskoków nawet przed jeszcze właściwie 3,4 metry przed metą – skąd się bierze ta siła, nie wiem.
Najdziwniejsze jest to, że nogi w ogóle nie bolą. O wielu rzeczach pewnie zapomniałem i nie opisałem, ale prawdę pisząc jest ich za wiele. Coś po tym biegu się we mnie przełamało, bo był to kolejny mój debiut w kolejnym jeszcze dłuższym biegu górskim niż wcześniejsze 46 km.
Cóż, zbieramy siły na setkę i kolejny Bieg Piastów na biegówkach.
Mateusz Hyski
Leave a Comment